Zrobiłam to.
Prawdopodobnie za sprawą wycisku, jaki zaaplikowałam sobie w środowy wieczór (cross+siatkówka), siekło mnie do łoża o 23, i - jak się okazało - dość mocno poprzestawiało wektory. Do tego stopnia, że nie jestem pewna, czy aby po drodze nie zahaczyłam o coś ciężkiego głową :) W efekcie wstałam dzisiaj o 5 rano i poszłam biegać :D
Yupiajajej!
Mam tę moc, mam te mooooooc!!
Tak ja wiem, już kiedyś to robiłam, ale to było dawno i nieprawda. No dobra, prawda. Ale faktem jest też, że miałam wówczas kilka wiosen mniej i mieszkałam w okolicy totalnie kultowego Parku Lotników (bazgrałam o tym tutej). I wstawałam deczko później.
Trasa co prawda nie powala i wymaga sporej modyfikacji, ale nie spodziewałam niczego dobrego, skoro na kursie kolizyjnym znalazły się miłość do snu i uzależnienie od biegania. A tu proszę: 40 min biegu + 10 strechingu. Jaram się!
Co do diety - to tak średnio bym powiedziała, średnio :D Póki co wyszły mi śniadanie i kolacja. Dobre i to. Oczywiście still sugar free. To będzie już siódmy tydzień chyba...
W temacie diety, dzisiaj pozostaje mi jeszcze zrobić zakupy, pójść na streching i może, może - jak czas pozwoli - zrobic sobie malutkie wybieganie późnym wieczorem. Ale czy wtedy wstane znowu rano?