Po wybyczeniu się wczoraj - dziś było niezmiernie trudno podnieść cztery litery o 5 rano.
Stwierdziłam więc, że wydziwiać z ubiorem nie będę - będzie "zestaw standardowy" za to 15min spania dłużej. Po tych 15min stwierdziłam, że śnieg wczoraj nie padał i skoro nie trzeba odśnieżać to mogę jeszcze kwadransik...
I obudziłam się pół godz później.
Ale spooooko - śnieg napadał, więc moje spóźnienie było jak najbardziej usprawiedliwione.
Śnieg popadywał cały dzień przez co po pracy sunęłam (tak, to dobre określenie na jazdę 20km/h!) do domu przez 2h, zamiast std 25min. Bosko nie? I niby duże miasto.. I niby 32 pługi.. Nie było szans. Duże miasto = duży paraliż gdy zima przyatakuje.
W związku z powyższą, kryzysową sytuacją tłumaczę sobie, że rozsądniej będzie jutro nie jechać na angielski, nie? Ścisłe centrum NA PEWNO będzie zaśnieżone (=zakorkowane) i NA PEWNO nie będzie dla mnie miejsca do zaparkowania. I NA PEWNO nie kalkuluje mi się po angielskim o 20.30 odśnieżać auta po raz trzeci, nie? Więc plan jest taki: LENISTWO!
Już się cieszę na myśl, że jutro po pracy nie muszę kompletnie nic. Wrócę i po prostu poleżę sobie na kanapie jak ten leniwiec.
A teraz: do diety.
Trzymam się dzielnie, już mi nawet nie smutno, że nie jem pizzy ani innych takich.. pysznych i tuczących i absolutnie niezdrowych.
Marzę o 68kg. I wiem, że jest to w zasięgu moich możliwości, o ile będę się pilnować.
Pisanie tego pamiętnika i czytanie Waszych daje mi powera na kolejny dzień. Fajnie, że jesteście :)
biedrona48
21 stycznia 2013, 22:52Z tym śniegiem to rzeczywiście masakra . Oj pizza, może zrób taką z przepisu Montignaca.
Kamalo
21 stycznia 2013, 22:21NA PEWNO to się nie nauczysz angielskiego jak się będziesz tak wymigiwać;p