Dwie sprawy na dziś: pozytyw i negatyw.
Zacznijmy od negatywu, zawsze to łatwiej potem słodzić pozytywem.
Negatyw taki jest, że mam złą passę w pracy. Zła bo robota się nawarstwia, robi się bardzo stresująco i nie wytrzymuję ciśnienia. Wczoraj nawarczałam na kolegę (niewinny! ale przebaczył!), dziś powiedziałam szefowej (zwróciła mi uwagę, że mam dusić w sobie niezadowolenie i emocje) że prędzej zmienię pracę niż swój charakter. Generalnie nie boję się konsekwencji, tylko praca mnie od jakiegoś czasu frustruje.. I coraz częściej nienawidzę mojej szefowej i współpracowników. Zła jestem też na siebie, że straciłam panowanie i zamiast wziąć wszystko na chłodno dałam się sprowokować. To w końcu tylko praca, nie? Dziś taka, jutro inna. Szkoda nerwów. Ale nawet żółw może się czasem wkur.. i dać komuś w pysk...
I z tych nerwów, stresu, ogólnego złego humoru mało nie zajechałam do Burger Kinga na jednego ciepłego podwójnego whoopera (z serkiem i bekonem). Ale nie... stwierdziłam, że nie ma bata!! Nie będę wpieprzała z powodu złych emocji!! To już lepiej zakopię się w domu z dobrą herbatą i wyłączę telefon obrażona na cały świat. Tak też zrobiłam :)
Pozytyw.
Żeby sobie uświadomić, że nie wszystko jest tak całkiem do dupy otworzyłam szafę.
Zaczęłam wyciągać moje stare piękne spódnice, które zakupiłam i pokochałam jak schudłam do 70kg dawno temu. Wszystkie ładne spódnice mam w rozmiarze 40. I są w sam raz :) I na długość (jestem dość wysoka) i w ogóle.. Taki był i jest generalnie CEL tego odchudzania. Wrócić do moich mniejszych, ładnych ciuszków. I dziś przymierzyłam spódnice: PASUJĄ!! I to przy moich 75kg!!! I słuchajcie - dało radę :)
Nie oznacza to bynajmniej, że tyle mi starcza ;) Działamy dalej, żeby była szóstka z przodu.
Spódnice pasują - ale jakby było tam ciut luzu byłoby git. Ja się nie oszukuję, że przy 68kg wejdę w rozmiar S. To się nie zdarzy. I nie aspiruję do tego. Ale, że będę miała smuklejsze ciało i ciuchy M góra i L dół (tyłek zawsze miałam wystający).
Mam też powód do zadowolenia z siebie. Udowadniam sobie na co dzień, że jak sobie coś obiecam to sobie dotrzymuję słowa :) Bezcenne!!
Muszę zmienić też cyferki odliczania.
Znajomi przyspieszyli umówiony wyjazd w Tropiki pod Berlinem. O całe 2kg, znaczy 2 tygodnie. Co oznacza, że mam 7 tyg na zrzucenie 7kg :D :D :D Jaki piękny motywator, prawda? Tak po cichu: jak zrzucę 5kg będzie już duży sukces :)
Siadam do czytania co u Was..
Ragienka
23 stycznia 2013, 17:54Też miałam taką pracę i rzuciłam ją w cholerę. Nikt nie płaci mi za nerwy i stres :)
Minju
22 stycznia 2013, 20:56znam to uczucie zmęczenia pracą, nawarstwieniem...pewnie siedzisz w korporacji?! ja mam to samo 8godz. to zamało...ale i 10 i 12 okazuje się być za mało..nigdy się nie da 'obrobić'..a jak już człowiek się robi nerwowy, to jeszcze szef zdziwniony 'coś taka nerwowa?! a poza tym to gratuluję z tymi ciuszkami...zazdroszczę ! :-)
bedzie56
22 stycznia 2013, 19:19Super, że spódniczki pasują! Schudniesz- będzie pięknie:)
Kamalo
22 stycznia 2013, 18:57zrzucisz, dasz radę... a do szefowej nie warcz, szefowe tego nie lubią;p