Brak wigoru to juz u mnie norma ale ostatnio jest bardzo źle. Dzień za dniem ucieka mi między palcami. Każdego dnia kłade się spać z wrażeniem że nie zrobiłam jeszcze wielu rzeczy. Nie ćwiczę. Nie mam nastroju, leniuch ze mnie. Po powrocie z pracy zajmuję się dzieciakami chcąc wynagrodzić im moją nieobecnośc w ciągu całego dnia. Zanim na dobre się rozkręcimy jest już 19:30 i musze ogarniać je do spania. Najpierw idzie Młoda- z nią jest mniej zachodu. O 20:30 usypiam Pierworodnego. Zazwyczaj kończy się to zasnięciem razem z nim. Budzę się po 22 i panika, że tyle miałam do zrobienia. O 23 padam. Dobrze że ostatnio niania zlitowała się i poprasowała sterte prania. Jeszcze chwila i byśmy w nim utoneli.
Dieta- na poziomie zerowym. Ostatnio nie sprawdzam co mówi waga. Nie chce się jeszcze bardziej dołować.
W ndz zjadłam całą tabliczkę czekolady. Ulżyło mi. ROZŁADOWAŁAM STRES.
Jeśli chodzi o sytuację z T, to mamy lekką odwilż. Przed nami urodziny dzieciaków. Przyjeżdża teściowa. Masakra. Otwarcie mówimy sobie że nie możemy na siebie patrzeć.
W pracy orka. Szef wrócił z urlopu. Moja zmiana stanowiska, stoi pod wielkim znakiem zapytania. Mam błogosławieństwo Szefa ale jak to ostatnio stwierdził- nie jest mu to na reke więc nie będzie mi tego ułatwiał. Przykład- wczoraj od 11:00 miałam iść na małe wdrożenie- zlecił mi tyle roboty że ogarnęłam sie z nią dopiero o 17. Byłam już godzinę po pracy. Kiedyś wyjasnie o jaką prace chodzi.
3majcie się ciepło