Wczoraj był dzień przerwy w ćwiczeniach, choć udało się uskutecznić dwugodzinny spacer. Wczorajsze, zaległe ćwiczenia wykonane dzisiaj. Powiem szczerze, że obawiałam się tego, bo zwykle taki dzień przerwy działał na mnie na zasadzie:
-oj-tam, jeden dzień przecież różnicy mi nie zrobi
-ok. wczoraj nie ćwiczyłam, ale dzisiejsze ćwiczenia przecież wykonam jutro. trudno, przecież się zdarza.
-hmmm. dwa dni już nie ćwiczyłam.... jutro dam sobie w palnik.
-bez sensu to całe ćwiczenie. nic mi nie dało a do tego i tak już cztery dni nic nie ćwiczę. szkoda życia na takie męczenie się. przejdę na dietkę samą i będzie git.
Taaak. Tak to właśnie mniej więcej wyglądało zawsze. Także, ten tego, jak to mówią - znów w sumie są jakieś powody do dumy. Jutro dzień ważenia. Może powodów do dumy będzie więcej? Muszę być dobrej myśli, bo inaczej zwariuję. Ale wydaje mi się, że jest lepiej.