Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Mąż jest dumny


Mąż niemal codziennie podkreśla, że jest ze mnie szalenie dumny, że tak ćwiczę, że wytrwałam, bo w życiu by się tego po mnie nie spodziewał. A mówi to, zajadając się pełną michą truskawek ze śmietaną i cukrem... Taaaak. Albo z paluchem serowym w buzi ;) I wierzcie mi - to nie jest dla dowartościowania, że ja jestem taka cacy i daję radę, a on taki be :)))))))

Tak czy inaczej - ja też jestem z siebie dumna. 5 dni ćwiczeń już za mną! Dzień w dzień! :) Ciekawa jestem ciągłości. Z przerwami na wyjścia kiedyś udało mi się wytrzymać miesiąc. To mój życiowy rekord. Ja w ogóle jestem, wydawało się, przypadek niezbyt reformowalny. Kilka lat temu przez pracę w mega promocji zakupiłam 3-miesięczny pakiet wejść na basen. Ba! Nawet Kupiłam od razu trzy! Efekt był taki, że na basenie byłam raz i to z moją przyjaciółką. Nie, nie, nie. Inaczej. Efekt był taki, że poszłyśmy we dwie, wymoczyłyśmy się w jacuzzi i nazjeżdżałyśmy na zjeżdżalni... Robi wrażenie, co? Albo inny przykład bardziej świeży, bo sprzed około roku. Wykupiłam sobie pakiet na obiekty sportowe. Płaciłam miesiąc w miesiąc kasę za ten karnet. Po 5 miesiącach wreszcie poszłam. 2 razy. Potem płaciłam jeszcze 2 albo 3 miesiące i zrezygnowałam. Dlatego ćwiczę w domu. :) Bo może jest tak, że wydane pieniądze mnie demotywują. Albo że czuję presję i wolę się poddać zawczasu. ;)))
Każdy ma na siebie jakiś sposób i haka ;)

Teraz tylko czekam, aż moja waga i obwody zrobią tak:

Bo póki co to jakaś bieżnia jest co najwyżej... ;)

  • corrie

    corrie

    20 czerwca 2012, 08:32

    może... albo mam problemy organizacyjno-logistyczne z wyjściem z domu ;) mi też było szkoda kasy. Ale jeszcze bardziej jak się okazało nic-nie-robienia, spotkań, etc. :) teraz mam nadzieję, że będzie inaczej ;)