Dzisiejszy dzień nie zaczął się dobrze. Spina z mężem i to o pierdoły. Czasem naprawdę zachowuje się jak jakieś panisko, co mnie naprawdę zaje...ście irytuje. Najgorsze jest to, że czeka nas weekend "prawie-niewidzenia", bo K. ma uczelnię dzisiaj po pracy do 22:00, ja dziś wieczorem podrzucam Maluszkina teściom n noc i wychodzę z przyjaciółką, jutro mąż się zwlecze przede mną, bo znów na uczelnię na 8:00, więc ew. kawałek sobotniego wieczora przed nami, bo powinien być ok 20-21 w domu. Nie cierpię takich sytuacji, ale mam w sobie zakorzenioną taką cholerną dumę, że nie potrafię się nie buntować przeciwko pewnym zachowaniom. Do tego K. jest prawdziwym cholerykiem, więc wygląda to naprawdę nieco po sycylijsku, bo oboje się nakręcamy. Ehhh. Oczywiście, że go kocham, że on mnie kocha, że nie wyobrażamy sobie inaczej, ale nie cieprię takich chwil (nastrojowo i wybuchowo).
Wczoraj fajny dzień. Cudowny długi spacer z Fidrigołem, piękna pogoda, fantastyczny nastrój w sercu i głowie. Przedwczoraj z kolei byłam na tym spotkaniu o ew. pracę z tym niby-znajomym (piszę niby, bo znamy się przez mojego byłego narzeczonego, a widzieliśmy się może 2-3 razy i to jakieś 6-9lat temu) i zobaczymy. Jeśli tam, to na pewno muszę ogarnąć się z tym angielskim. Powiedział jednak, że może udałoby się hybrydowo to zrobić, czyli zacząć pracę i naukę angielskiego równocześnie. Póki co muszę przerobić CV na eng i przesłać przed weekendem majowym, a on ma się dowiedzieć o możliwości zatrudnienia. Generalnie bardzo podobało mu się moje CV, że super i merytorycznie i graficznie. Oczywiście wszystko super extra poza tym angielskim, który jest wymagany w stopniu komunikatywnym. Zobaczymy.
Dzisiaj trochę luzu. Moja teściowa Maluszkina ma odebrać już ok 17, żebym zdążyła zrobić sobie zakupy i się wyszykować. Fajnie z tą pomocą bardzo. Naprawdę to mocno odciążające, a i dla Małego widzę, że fajne.
Na wadze 53,4kg. Spadek już o 1,4kg przez tych 5 dni. Bomba :) choć wiem już, że to tylko na początku tak różowo spada :))) Mój dzień wygląda teraz tak dietowo-sportowo:
- dokładnie o 05:40 pobudka :) tak z zegarkiem w ręku budzi się mój Skarabeusz :)
- ok. 7:00 śniadanie (pomidor z cebulą i jogurtem greckim light, sól, cukier, pieprz, do tego kromka ciemnego, orkiszowego pieczywa, herbata gorzka, coca cola zero)
- ok 9:00 Mały lulu, a ja do ćwiczeń. Rozgrzewka jakieś 5 min i 40-45min na rowerku stacjonarnym. Prysznic, nieco się ogarnąć, fajek, przygotować Małemu zupkę.
- ok 11:00 Mały je, ja jem (zwykle powtórkę z tymi pomidorami, bo ja się fiksuję czasem jedzeniem) ogarniamy się i wychodzimy na spacer 2-3-godzinny.
- ok 14:00 wracamy ze spaceru, Mały je, ja jem (małą porcję np. ryżu z gotowanym kurczakiem i sosem indyjskim)
- ok 17:00 Mały je, ja jem ok 18:00 (kanapkę z tego chleba orkiszowego, ale bez masła)
- ok 19:30 Mały do kąpieli, je (ja już nie) śpi ok 20:00-20:30, a ja... ja padam niewiele później, bo ok 21:00-22:00 :)
ibiza1984
19 kwietnia 2013, 20:07Kłótnie mają również działanie zbawienne. Rewelacyjnie oczyszczają klimat między ludźmi, a poza tym można się po nich godzić :) Gratuluję sukcesu i trzymam kciuki za dalszą walkę :)
TygrysekTygryskowy
19 kwietnia 2013, 19:59nom, od strony org jest ok, dbaja o nas w jakims tam stopniu, ale od strony inzynierskiej jest czesto gorzej.... np. w moim projekcie to chyba 3 moze 4 osony znaja c++.... czasem mam wrazenie, ze wiel osob to tacy modele. Ok fajnie wygladaja, aldnie mowia itd, ale nie zrobisz z nimi projektu.
chromolee
19 kwietnia 2013, 07:37Jakie to urocze "Mały je i jem ja" - rodzinka w pełni, Twoj dzien jest uzalezniony od Maluszka ale widze ze genialnie sobie radzisz młoda mamo! :) Pozdrawiam i powodzenia!