Nie chodzi o ciężki dla odchudzania, ale dla mnie. Skończyłam chorować, ale dopadła mnie kobiecość. A do tego w pracy... pożar za pożarem i wszędzie występowałam w roli strażaka. W konsekwencji plan diety wykonałam na 200% bo - o ile jadłam co do zasady tyle posiłków ile trzeba - to z ilością był problem. Zdążyłam np. zjeść jabłko i serek wiejski i musiałam wracać do pracy i kończyć projekt, więc solidnego obiadu nie było. Plusem jest to, że oprócz chęci na niezdrowe rzeczy typu pizza (niezrealizowanych! who's the masta?!), pojawiły się u mnie chęci na zdrowe rzeczy typu ryby, woda niegazowana, płatki Granola, gotowane mięso z kurczaka.
Do tego wykonałam tyle serii ćwiczeń ile mi się udało i robiłam sobie rano i wieczorem spacery do i z biura do dalszego przystanku (odejmowałam sobie od spania...). Myślę, że idę do przodu. :-)
A jak tam u Was?