Dzisiejszy dzień zaliczam do tych „do dupy”. W pracy minął mi zupełnie bez sensu, a na koniec pokłóciłam sie z mamą. Aż się rozpłakałam w drodze do domu, na szczęście teraz trochę mi przeszło. Nienawidzę takich dni.
Rano się zważyłam i oczywiście kilkudniowe żarcie jak koń odbiło się na wadze. Przybyło mi co prawda „tylko” 100g, ale i tak jestem zła. Mogło być o co najmniej kilogram mniej... W dodatku cały czas odczuwam nawet nie tyle głód, co ochotę na jedzenie. Drażni mnie to. Wszystko mnie ostatnio drażni, jestem smutna, znowu mam taką fatalną fazę...
Zastanawiam się, czy nie wrócić do terapii, ale nie wiem, czy mam na nią obecnie siłę. Zobaczę. Zresztą trochę szkoda mi kasy.
Dzisiejsze fotomenu.
Śniadanie: jagodowa owsianka z orzechami.
Przekąska: jogurtowiec, jabłko.
Lunch: ryż z warzywami, curry i masłem orzechowym. Zapomniałam zrobić zdjęcie. 😱
Obiadokolacja: krokiety ziemniaczane, drugie pół udka, sałatka.
Przekąska: pudding proteinowy.
Jestem nieprzytomna ze zmęczenia, idę spać. A jest dopiero poniedziałek... 😑