Od dziecka byłam mało sprawna fizycznie. Tłuściejsza, wolniejsza, o słabszym refleksie... No taki klasyczny zakompleksiony kujonek, co często oberwie piłką w twarz bo się nie uchyli i zawsze ma słabe wyniki z WF. Podstawówka, gimnazjum, potem liceum, z każdą klasą coraz bardziej nienawidziłam tych zająć, na których spotykały mnie tylko pogardliwe i czasem litościwe spojrzenia. Ale to nie znaczyło że nie ruszałam się wcale. Zawsze kochałam długie, samotne spacery na łonie natury, wielbiłam każdą okazję wskoczenia na rower (nawet do sklepu oddalonego 5 minut od domu), rozkosz sprawiała mi możliwość zanurzenia się w chłodnej wodzie jeziora, z dala od wścibskich oczu, za dzieciaka nie mogłam się powstrzymać by nie ścigać się z psem po schodach... Wykorzystywałam jakiekolwiek możliwości pokazania samej sobie że mogę być szybsza i sprawniejsza niż wczoraj, miesiąc temu, rok. Mam silne nogi. Na rowerze potrafię się przyzwoicie rozpędzić i kocham te chwile najwyższego pędu. Do dziś mogę bez większego wysiłku wejść na piętro przeskakując na co drugi schodek. Czemu tego nie wykorzystać? By mknąć przed siebie nie potrzebuję roweru. Wystarczą mi moje silne nogi. Więc...
Chcę biegać.
Chcę poczuć stopy uderzające o ziemię i nadające mi prędkość. Chcę widzieć jak świat wokoło znika za mną. Chcę własną siłą woli zmuszać obolałe mięśnie do rozkosznego wysiłku. Pragnę mknąć bez pomocy kawałka metalu z kółkami. Po prostu w jednym momencie stać na drodze, a w drugim biec przed siebie.
Nie mogę.
Mam płuca skutecznie dostarczające tlen. Mam sprawne, równo bijące serce. Mam dwie silne, zdrowe kończyny dolne. Ale moje stopy nie spełniają swojej roli. Zajęcia korekcyjne, wkładki, domowe ćwiczenia i inne cuda nie pozbawiły mnie do końca tego paskudnego płaskostopia. Ograniczyły, tak że bez bólu mogę chodzić ile chcę, o ile mam dobre buty, ale bieg jest po za moim zasięgiem. Nawet dreptanie na mechanicznym stepperze prostym sprawia mi ból, ale sposobami daję radę go obniżyć do znośnego poziomu. Jak do tej pory udało mi się przebiec max. 2 kilometry. Był to moment gdy w mięśniach czułam już pewne zmęczenie, ale stopy rwały tak że ledwo wróciłam do domu. Gdy zacznie tak boleć, nie mogę już nawet normalnie iść. To tak jakby stawy wewnątrz stopy miały się rozerwać, a wraz z nimi ścięgna, mięśnie i skóra. Na łyżwach lubię jeździć, i bez szaleństw godzinkę wytrzymać. Rolki są za to dla mnie niedostępne, bo za duże obciążenie spoczywa na wewnętrznej stronie stóp. Czuję się kaleka. Jakby zabrano mi coś co posiadają wszyscy moi znajomi. Zwykła możliwość biegu, czy to tak wiele?
Znalazłam coś co budzi pewne nadzieje. Wkładki na ciepło dostosowywane do kształtu stopy w jej prawidłowej pozycji. Nieważne czy jedną ma się zdrową a drugą krzywą, bo każda wkładka jest indywidualnie dopasowywana, a potem przycinana do wybranego obuwia. To moja ostatnia szansa, bo potem jest już możliwa tylko operacja. Jeśli latem będę w Warszawie, gdzie obecnie tworzą te małe cuda, może w końcu zdobędę to o czym marzę skrycie od dawna. Pobiegnę bez bólu. Czy to nie byłoby wspaniałe?