Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
po zakupach


Wrocona z zakupow. Ciucholandy - jak ja je kocham. Nie cieprie zakupow (ciuchy, buty, bizuteria) nuuuuuudy. Nie trawie przymierzania, ogladania, etc. A w ciucholandach? Wchodze - kupuje - ide do domu. W domu przymierzam. Na spokojnie. Pasuje, lub nie. Nie? Nie szkodzi - mam jeszcze sis i mamuske w podobnym rozmiarze ;) A co pasuje - to zostaje. Sis tez na diecie. Dzielnie sie wspieramy. Ja mam mniej do zrzucenia. Ona ciut wiecej. Obecnie upolowalam 4 x spodnie (jedne zostaja) 3 do sis. I kilka t-shirtow (kilkanasie w sumie bylo, gdy wrocilam do domku, ale well.. moje cialo w kilka nie chcialo sie zmiescic, a jak sie juz zmiescilo, to bardzo chcialo sie wylac spod, ochyda!!). Na jeden t-shirt sie nawet moj men zalapal. Kilka t-shirtow pojdzie do sis. A i mamuska dostanie ze dwa. I jeden kompletnie nietrafiony zakup. Bluzka. Na wieszaku - sliczna. Na mnie - masakra. Moj kolor (zielen), tkanina super. Tylko kroj nie moj, nie moj fason. A tak chcialam cos takiego innego.. ale zle sie w tym czuje i zle wygladam.
Marzy mi sie - wrocic do domu - po zakupach - tak jak kiedys... z torbami.. przymierzac i miescic sie we wszystko.. i we wszystkim wygladac ok, lub chudo.. a nie tak jak teraz. Jeszcze jakies 6 kg i powinno byc ok.
Raz tylko mialam taki krotki okres w zyciu, ze wazylam ponizej 50, dokladnie 45. Stare, stare czasy. Z 8 lat temu. Mam z tamtego okresu spodnie, tzw "kontrolne" jesli sie w nie wybije, to bede najszczesliwasza.. choc - patrzac racjonalnie - nie mam na to duzych szans. Niestety.
Nic to. Spadam. Troche do zrobienia around a potem - imprezka ;)