Przygotowywałam się do tego dnia od 3 mc. Miałam schudnąć i wyglądać jak milion dolarów, a wyglądałam ledwo jak 3 złote. Miałam trzymać fason i nie opychać się na weselu jedzeniem, a zamiast tego żarłam wszystko jak leci. Dobrze, że wróciliśmy przed północą (ze względu na dzieci) , bo pożarłabym konia z kopytami a na deser Młodą Parę. Z żalu, że już wracamy, zatrzymałam się na stacji benzynowej i kupiłam wielką paczkę orzechów w czekoladzie.... Mój mąż patrzył na mnie z pod łba, gdzie mi się to wszystko mieści... Nie mam wstydu, nie mam dna w żołądku, nie mam figury... za to mam @ dziś przyszła :)
Na dworze upał niemiłosierny. Pożarłam już pól arbuza, kilka chrupek kukurydzianych i podwędziłam kilka m&m swojemu dziecku. Może potem pobiegam. Od jutra znowu przeproszę dietę niełączenia. Ostatnio ciągle ją przepraszam, a ona ciągle daje mi szanse... może tym razem jej nie zawiodę... Od jutra do boju!
madziolinap
9 lipca 2012, 17:24wesele to jeszcze rozumiem, bo pyszne jedzenie, potanczysz itp, ale po co te orzechy w czekoladzie i po co te chrupki dzis i i m&m"?
narabia1982
8 lipca 2012, 22:59trzymam kciuki, żebyś ruszyła bo najgorzej jest zacząć później już jakoś idzie;)
violkalive
8 lipca 2012, 17:04no to do boju;)