Wczoraj z okazji przejścia na jeszcze niższe węgle objadłam się. Tzn. nie było tak tragicznie, ale jakby spojrzeć na to z boku .... kiepsko wyszło.
3 dzień na 115 g WW i przegrałam bitwę . Zawsze w pierwszym tygodniu jest mi ciężko. Nie wyrównam tego, bo musiałabym przez kolejne dni chodzić głodna. Także dziś trzymam się makro dokładnie. Może nieco mniej węgli dostarczę, ale tłuszcz zostaje na nie całych 60 g .
Wczorajszy wieczór:
Powrót do domu o 20.30 a ostatni posiłek zjedzony w tramwaju (indyk + gryka + brokuł). Na tym powinno było się zamknąć. Ale nie ! Usiadłam przed kompem, włączyłam film i wzięłam dziadka do orzechów. Obrałam kilkanaście i wsunęłam wszystkie. Uznałam, że to niedobrze tyle orzechów jeść, więc jak mam jeść to wezmę marchewkę - zjadłam jedną. Ale chciało mi się czegoś słodkiego... słoik z miodem i kilka małych łyżek wciągnęłam. Następnie zdecydowałam się, że nie będę jadła tego miodu, bo to chora sytuacja. Także zastąpiłam sobie to garścią rodzynek. Potem kolejną. Potem skrobnęłam chłopakowi jogurt naturalny i zalałam kolejną garść rodzynek i wszamałam. Kilka podejść do rodzynek i stawiam, że zjadłam z 200 g... możeeee 300... . Zostało jeszcze 150 g a paczka miała 500 g i nie było pełna.
Nawet nie chce tego podliczać, ale 1000 kcal na wieczór pochłonęłam oglądając beznadziejny film.
Dlatego:
1. NIGDY NIE JEDZ PRZED KOMPUTEREM !
2. JAK JESTEŚ ZMĘCZONA I MYŚLISZ, ŻE ZJADŁABYŚ COŚ, BO TO CI DODA ENERGII TO LEPIEJ IDŹ POŁÓŻ SIĘ DO ŁÓŻKA I ODPOCZNIJ.