Biję się w pierś. Moja wina, moja wina.... A w zasadzie nie moja, tylko męża, bo zaprosił, albo Aldony, bo przyszła ;) No a gościa trzeba ugościć :) no a że muffinki najszybciej i pysznie... ja się im oprzeć nie umiem, wolę to ja mam słabą. Na szczęście nie co dzień pachną mi pod nosem, i na szczęście już ich nie ma:) albo na nieszczęście, bo do ich zniknięcia przyłożyłam zęba ;) eee tam, spali się w tygodniu :)
Waga wczoraj postanowiła nie być wredna. naprostowała się w stosunku do mojego paska i jeszcze kilo odjęła. Paska na razie nie zmieniam, bo te muffinki mogły nieco namieszać, poza tym na wymierzenie się nie miałam czasu... poczekam jeszcze tydzień :)
A tymczasem pora za wypacanie się zabrać :) Muszę sobie tylko wmówić, że chce mi się ruszyć tyłek z kanapy;)
dhoni
28 czerwca 2011, 07:44Oczywiście, to wina muffinek. Same się podstawiły to teraz za karę niech się trawią. :)
kasiazett
28 czerwca 2011, 00:00Słuchaj no, Moja Droga! Ja chyba Cię też odwiedzę w tych Niemcach, bo muffinek piec nie umiem, a chętnie bym się na jakieś wprosiła :) Tak, że miej w pogotowiu zestaw składników, bo w każdej chwili mogę zaatakować :)
Ms.Addams
27 czerwca 2011, 20:19Nic się nie stanie, jak sobie zjadłaś muffinkę czy dwie, byle po tym trochę więcej poćwiczyć i kontynuować dietę ;)