Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Ostatnie chwile szaleństwa na desce.


Aaaale było super. Wreszcie się nie męczyłam na orczyku ani na podchodzeniu. Tylko na wyciągu krzesełkowym na sam szczyt :) Wygoda ;) ale przynajmniej wszystkie siły spożytkowałam na skręty i obroty, a nie na zasuwanie pod górę.

Jestem hiper zmęczona, mięśnie drżą, ale to takie przyjemne. Endorfiny powysiłkowe chyba działają:) I myślałam, że w sumie to mogę chyba po takim mega spalaniu sobie pozwolić na jakieś nadprogramowe jabłko, czy coś. Ale gdzie tam. Nawet nie miałam ochoty na nie. Czyli przepisowo dietka plus milion kalorii spalonych :):):)

A spodnie na ostatnim wyjeździe (w zeszłym miesiącu?) miałam obcisłe na tyłku (co mnie lekko niepokoiło), a dzisiaj normalnie zwisy, luz w kroku, te sprawy ;D

Wczoraj nakombinowałam, żeby sobie zbilansować mniej więcej jakiś "obiad na wynos" na ten stok. Kurczę, powinny być na Vitalii jakieś propozycje, jeśli się je obiad poza domem, jakieś kanapki, owoce, a nie zupy, kasze gryczane etc. które nie wiadomo w czym zamknąć, żeby się nie wylało. - Dzisiaj mnie zawiodło pudełeczko "próżniowe", w którym sobie wzięłam twarożek.. :/