Dziewczyny wczoraj wróciłam z Polańczyka:)
Było super!!!!
Byliśmy cokolwiek od środy popołudnia do niedzieli (cała niedziela to powrót)...ale warto było!
Co sobie uświadomiłam?
Wspinając się na Roha - Połoninę Wetlińską - zdałam sobie sprawę z tego, że gdyby nie chodzenie przez ostatnie prawie 2 miesiące na siłownię, to ja z moją nadwagą i olbrzymim biustem miałabym olbrzymi problem z dostaniem się na szczyt. I tak miałam problem - największy z oddychaniem!!! Biust tak mi przygniatał klatkę piersiową, że czułam jak moje płuca mają problem z ponoszeniem się ...i nawet mąż zwrócił uwagę bym brała głębokie wdechy...a nie takie do pół. Osiągnęłam jednak szczyt! 1225 m n.p.m.
Co więcej pospacerowałam sobie jeszcze po samych Bieszczadach:)
Pokonałam także szlak od Polańczyka do Soliny:) co mnie tez bardzo cieszy.
W górach poczułam się taka...bezbronna! Taka z dala od cywilizacji:) Sam Polańczyk to mała cudowna cicha miejscowość! Polecam:)
Z mężem było....cudownie:) Po prostu ach...och...ech....
Taki wyjazd bardzo zbliża....oczyszcza....dodaje powera...ładuje akumulatory..każda chwila była cenna:) każda..
efemerydaa
30 sierpnia 2012, 22:31O:) miło. a jak się mieszka we Włoszech:)
DorkaFlorencja
29 sierpnia 2012, 21:55Gratuluje, tez szwedalam sie kiedys po Bieszczadach ale bez takich sukcesow! Piekne gory i tak latwo pozwalaja o wszystkim zapomniec!