Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
[44.] BRAK TYTUŁU, TO TEŻ TYTUŁ

Od trzech dni spotykam się z panem Weiderem...jeszcze mi się nie znudził...jeszcze ma w sobie ten powiew świeżości. Jeszcze, to nie oznacza, że zawsze. Ciekawe, kiedy zacznę ziewać przy robieniu kolejnej serii (na razie się li tylko - a może aż - pocę się).

 Zaplanowałam sobie, że oprócz Weidera poświęcę pół godziny z mojej doby na inne ćwiczenia. Najwyższy czas ruszyć to swoje otłuszczone cielsko...chcę ładnie wyglądać w swoich sukieneczkach, bez wystającego bębenka z przodu sugerującego innym, że niejako w ciąży jestem. A, fuj!

Na śniadanie wszamałam dwie kromki chrupkiego pieczywa (zakupionego przez mą rodzicielkę, a jeśli ona coś takiego mi kupuje, to coś jest na rzeczy) z serkiem topionym, czerwoną papryką i gruszkę średniej wielkości. Do tego czarna kawa bez dodatków (oczywiście). Grzech poranny to zjedzenie paluszków, które kuszą leżąc na stole koło mego laptopa. Trza je usunąć z zasięgu wzroku. 

Zgodnie z wcześniejszym założeniem zaprzestałam dokładnego wyliczania kalorii (czyli też ważenia pokarmów). Zobaczymy co z tego wyjdzie. Jeżeli waga pokaże wzrost, to karnie wrócę do "skrupulanctwa" w zakresie "dietkowania". Po cichu liczę jednak, że obieram dobry kierunek.

A na obiad mam gołąbki, mniam-mniam :)
  • Catherine92

    Catherine92

    15 sierpnia 2011, 10:49

    Powodzenia :* Najważniejsza jest mobilizacja, której Ci życzę :)