kolejny dzień, kolejne kilometry, które prowadzą do celu... wczoraj było ich 30, dzisiaj jest 15... ale to jakoś tak mało. Wsiadam na rower i przynajmniej kolejną piątkę trzeba wykręcić. Czuję że to mnie uspokaja, rozluźnia i daje czas do pomyślenia... mięśnie zaczynają boleć i wiem po czym, wiem też że nie musiałabym czuć bólu gdybym nie doprowadziła się do takiego stanu. Nie mam w życiu szczęścia do facetów, wiec nie udane związki powodowały przybranie na wadze. Teraz żeby nie przeżyć tego na nowo, chłopaka którego znam się uuuu albo dłużej staram się traktować tylko jako kumpla, choć to strasznie ciężkie... ale muszę przezwyciężyć swoje lęki, schudnąć i nabrać pewności siebie. Wtedy mu to powiem... teraz nie ma mowy... strach jest za duży. Dlatego kończę wpis i wsiadam na rower. Miłego wieczoru!!!:-)
angelisia69
10 sierpnia 2016, 03:42;-) Dobre podsumowanko,nie ma co gdybac a dzialac i sprawdzic w praktyce jak wyjdzie.Fajnie ze znajdujesz ukojenie w sporcie,napewno na dobre ci to wyjdzie.Powodzonka