Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
wygrana, pierwszy dzień w domu


Otwieram dzisiaj e-mail a tam miła niespodzianka. Wygrałam vitaliowy kubeczek :) Ładny zielony kolorek, tak więc będzie z czego pić studencką kawę.

 Wczoraj wróciłam na kilka dni do domu. Rodzice wiedzieli, że przyjadę, ale nie mówiłam im kiedy dokładnie. To miała być niespodzianka. Kiedy mama dzwoniła wczoraj rano, oczywiście kłamałam jak z nut, ze będę w piątek, albo w sobotę. Byli miło zaskoczeni widząc mnie wczoraj w domu, siedzącą na kanapie w salonie, kiedy oni wrócili z działki. Nie powiem, byli nawet lekko przestraszeni, że ktoś włamał się do mieszkania bo drzwi były zamknięte tylko na 1 zamek :)

 O 14 wsiadłam w pociąg. Już na początku trasy problemy-stoimy na 20 minut. Cudem załapałam się na przesiadkę. 3 minuty przed odjazdem z Tczewa wyskoczyłam z wcześniejszego pociągu. To się nazywa mieć farta. 

 Nie o tym w sumie miałam. Jak już wcześniej pisałam strasznie obawiałam się powrotu do domu. Moze nie tyle samego powrotu, co reakcji mamy na mój wygląd. Według wagi schudłam. 35,4 rano po wstaniu. Jednak dziś usłyszałam od niej, ze wyglądam lepiej na buzi- Jakby wszystko szło już w lepszą stronę. Czyli jednak waga się myli? Czyli przytyłam? Czy może mama powiedziała to tylko dlatego żeby mnie zbyć? Straciłam rachubę i zaczęłam się znów bać. Bać się tego, ze zaczynam tyć. Tycie, tycie, tycie - co za okropne słowo! Kojarzy mi się z tyczeniem świń do uboju... chyba uraz psychiczny po szpitalu...

 Ciągle boli mnie brzuch, mam migreny. Nie wiem, czyt o przeziębienie czy jednak stres i nerwy wywołują u mnie taki efekt.

 Nadal boję się większych liczb na wadze. Niby mam jakiś cel- wyglądać na tyle normalnie by znów nie słyszeć ironicznych komentarzy na swój temat, ale gdy przychodzi co do czego, zaczynam panikować.