Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
dzień pierwszy v2


Jako, że uporałem się z wstrętnymi użytkownikami, dokończyć trza dzieła zniszczenia, znaczy się autoodchudzania pamiętnikowego. Musi, dziś schudłem 2 razy więcej niż normalnie, gdyż stres podobno też odchudza. W szatni nawet nic nie udało mi się zniszczyć, kranu nie urwałem, szafki nie połamałem, a że jakoś niepsornie mi szło, to żona czekała z 5 minut na mnie. Ale to w końcu nie moja wina, że spodenki mają trzy dziury a ja mam 2 nogi. Dobrze, że przypomniałem sobie, że ta największa jest na mój brzuch. Pełen lęku zostałem zaciągnięty na sale tortur. Się znaczy ćwiczeń. Duży PAN TRENER zaprowadził nas do piekielnej maszyny do chodzenia. Tu już mój stres był maksymalny... co będzie, jak będę chcia się zatrzymać, a ta piekielna maszyneria będzie mnie pchała dalej? a przed oczami okno... Na szczęście PAN TRENER uznał mnie za coś pomiędzy inwalidą ruchowym a intelektualnym i ustawił mi 3km/h prędkość biegu. Jako, że zawód wykonywany polega u mnie na klikaniu w klawiaturę, jak tylko PAN TRENER poszedł zajmować się miłą paią z wąsimi majtkami, shakierowałem maszynę i ustawiłem sobie świński galop - 4km/h. Po 15 minutach miałem dość. Dobrze, że było na taki czas ustawione, bo niechybnie krzywda jakaś by mi się stała. Oj, żona będzie się miała dziś ze mną... nie rusze moimi biednymi plecami, nie ruszę. No chyba, że po pilota do TV... następnie PAN TRENER uważnie i ze skupieniem przyglądał się mojemu kręgosłupowi. Normalnemu, a nie moralnemu, aczkolwiek oba podobnie skrzywione. Stwierdził był PAN TRENER, że jeszcze 2 lata i na siłownie, to ja wózkiem przyjadę. Zainteresowałem się jakim, bo jakiś czas temu żona wspominała, że chciałaby samochód, ale PAN TRENER powiedział, że to wózek inwalidzki. Zaprezentował mi ćwiczenia izocośtam. Izotoniczne to są napoje, więc chyba izometryczne. Musiałem pod kontem 45 stopni stać na innej machinie piekielnej. I tak minutę! Ten człowiek serca nie ma. Nie wie, że jak ktoś ma taki brzuch jak ja, to go 3 razy bardziej do ziemi przyciąga? Ogólnie PAN TRENER powiedział, że dziś robimy tylko górę. Przestraszyłem się i powiedziałem, że w sumie to już muszę iść. Jeszcze w pracy się by stęsknili. Poszedłęm do szatni i okzało się, że ja wieśniak niewychowany zostawiłem buty w szafce, a nie jak wszyscy obok. Dobrze, że nikt nie widział, bo bym się zawstydził i zaczerwienił. No przynajmniej bym spróbował się zaczerwienić. Po tych emocjonujących przeżyciach i spaleniu jakichś 200 kalorii udałem się do służbowego wózka i skierowałem go w kierunku północnym