Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Chińczyk dla opornych


Ta, wczoraj ROBAL kategorycznym i nie znoszącym sprzeciwu głosem wydał dyspozycje obiadowe. "Ma być chińczyk, tu masz stronę z przepisem, to duże srebrne w tym pomieszczeniu które skrzętnie omijasz to jest lodówka, tam są produkty". I poszła do pracy. Oczywiście natychmiast zamknąłem oczy, bo godzina była pogańska, nawet 9 nie było. Gdy słońce było w zenicie, a prześcieradło zaczęło uwierać mnie gdzieniegdzie, postanowiłem wstać. Wpadłem na genialny pomysł. Zamówić chińczyka w jakiejś budzie, a jak ROBAL przyciągnie się z pracy, to podgrzać. Ha, jaki ja sprytny. Niestety ROBAL zapewne przejrzał moje niecne plany i w rozmowie gg/telefonopatycznej ustalił, że mam przygotować wszystko i zrobić, jak ONA przytupa.Na nic zdały się lamenty i utyskiwania, prośby i groźby, a nawet podlizywactwo... Nie i NIE, RoPuChA była nieubłagana. Wytaskałem z lodówki krewetki i pacnąłem je do wody, jako że jestem osobą wrażliwą, a krewetki to wodne istoty. następnie dopadłem się do ryżu, który w niecny sposób ugotowałem. To było całkiem łatwe, wystarczy gotować wodę jak na herbatę, po czym jak nikt nie patrzy, nasypać soli, a potem jak już palca nie da się utrzymać ni sekundy w tej wodzie, to sypie się ryż. Ryż to takie małe białe. najłatwiej w kuchni poznać go po napisach na torebcem wtedy się człowiek nie pomyli. W tak zwanym międzyczasie do kubka z uchem i głupim obrazkiem na boku wsypałem cukru ze 3 łyżeczki, ze 2 łyżczki mąki ziemniaczanej i 2 łyżki sosu sojowego na tak zwany SOS. sos a nie S.O.S., taki sygnał ratunkowy. Aczkolwiek ratunek by się przydał. ROBAL zawiadomił mnie, że nadchodzi, więc wyłapałem wszystkie krewetki z wody, a następnie posoliłem je i posypałem pieprzem z młynka. Normalnie człowiek ręci a tam dołem się sypie, genialny wynalazek. Jak ROBAL wszedł do domu, to autorytatywnie stwierdził, że jedzie rybą. No ozcywiście, a czym ma jechać? Krewetka do gad? gadem ma jechać? ToTo nawet nie wie jak gad pachnie... W każdym razie pierwotnie te krewetki miały być w pomidorach, ale ROBAL zmienił zdanie, jako typowy przedstawiciel płci pięknej i rozsądnej. Inaczej. W każdym razie nakazał zrobić z ryżem smażonym toto wszystko. Tak więc na woka wyciapałem czosnek wyciśnięty, który jak wiadomo jest moją ulubioną potrawą ( tak tak, bo jestem małym bogiem czosnkowym, oraz awansowałem na 2 stopień małego boga dipu czosnkowego). Na 2 patelni ( patelnia to taki garnek, co jest płytki i ma jedno ucho dłuższe, a drugiego wcale) pacnąłem pociachane cebule oraz wyciągnięte z lodówki marchewkę i chyba resztki groszku. Dodałem eee... kukurydzy trochę i groszku z puszki, a co mi tam. Przy okazji na woka pacłem krewetki i doprowadziłem do ich zesmacznienia. Zesmacznienie olega na smażeniu ich tak dlugo, aż będą smaczne. Wyciapałęm krewetki z woka i wciapałem na ich miejsce ugotowany ryż. No normalnie pare minut miąchałem wszystko, po czym ROBAL łaskawie wbił jajo do środka, coby mi się ciężej miąchało. Na to wszystko wciapałem warzywa oraz krewetki, i zalałem sosem. No normalnie wyszło całkiem wypasione. Zapiliśmy to BABCINYM winkiem i uznaliśmy, że się nie ruszymy. Ciekawe ile kalorii było, ale pewnie mało, bo nie mogliśmy się od stołu ruszyć. Zapewne właśnie z braku sił, sowodowanym kalorycznością dania.
Ciekawe jak bardzo jęknie waga, gdy na nią stanę... może już jutro...