Życie to wahadło. Albo lecisz na oślep, bez myślenia, siłą nawyku, albo masz chwile zatrzymania, przemyśleń, refleksji. W tych chwilach zatrzymania możesz dokonać zmian. Obrać inną drogę, zmienić nawyki, zacząć od nowa. I to zachodzi fajnie, bezwysiłkowo, naturalnie. Cały problem zaczyna się wtedy, gdy coś niespodziewanie wytrąci cię w chwili, gdy pędzisz. Wybija z kolein. Dezorganizuje całą rzeczywistość, zaburza, stresuje, szokuje, mąci.
Znasz ten stan? Kiedy uderzasz głową w ścianę, nie wiesz, co zrobić, gdzie jesteś, o co chodzi. Tracisz grunt pod nogami. Twój świat się rozsypuje. Niepokój, szok, niedowierzanie. To ma różne oblicza i różną siłę, ale dotyczy to każdego z nas. Co wtedy?
Z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że w takiej chwili najlepszym, co można zrobić (na samym początku), to nie robić nic. Jakakolwiek walka, sprzeciw, próba powrotu do rytmu, tylko bardziej zamąci tę wodę. To, co zakłócone musi się uspokoić, osiąść, wyciszyć. Dopóki się nie wyciszy, nie warto podejmować żadnych decyzji, chyba, że ma się absolutne zaufanie do intuicji, siły wyższej albo kogoś, kto ci powie, co masz robić. Ale warto pamiętać, że za każdy ruch poczyniony w warunkach ograniczonej widoczności jest się tak czy siak odpowiedzialnym. Żeby potem nie było zwalania winy na okoliczności. To tak jak mandat, który można otrzymać za spowodowanie wypadku z powodu niedostosowania prędkości do warunków na drodze. Nie ma, że deszcz, że ślisko, mogłeś jechać wolniej.
W momencie, kiedy męty się osadzą na dnie, można zacząć działać. Wrócić na poprzedni tor, jeśli był sprawdzony i pożadany, a można wprowadzać nowe nawyki, zmiany. Tu już warto działać.
Po co to piszę? Bo, wbrew pozorom, to ma bardzo ścisły związek z odchudzaniem.
A poza tym, w moim prywatnym życiu mam osoby, które kręcą tą zmętniałą wodą i doprowadzają się na pogranicza obłędu.
______
Jeśli chodzi o moją aktualną sytuację jedzeniowo-ćwiczeniową, to jem bez restrykcji, ale pilnuję białeczko, żeby nie brakowało. Dojadam witaminki w tabletkach i czasem przed snem zjem coś ekstra kalorycznego, bo czuję, że muszę. To taki impuls, jak na przykład na Dąbrowskiej, kiedy żołądek pełny, ale zjadłoby się sera. No to ja mam tak na produkty zbożowe. Nie jem dziko i kompulsywnie. Zjem tyle, żeby minęła mi ta potrzeba - i więcej nie.
A bilans mam chyba dobry. Nie wiem, czy chudnę, ale nie tyję.
CPM fruwa pod sufitem. Na przykład tak:
albo tak:
czasem bywa też tak:
a w inny dzień tak:
więc jeść mogę sporo, tak, że ho-ho-ho!
Mantara
20 stycznia 2022, 08:19Bilans masz cudny. A w życiu jak to w życiu są góry i doliny zadkobteren płaski 😉