Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Porażka, katastrofa i generalnie brak siły...


         Ważę znowu 84 kg, chociaż to i tak nie tak źle biorąc pod uwagę, że po Świętach przytyłam jeszcze więcej...Mam motywację do tego, żeby się znowu za siebie wziąć, ale cały czas jakieś kłody pod nogi...Już mam tego dość! We wtorek oddanie projektu, podczas którego okaże się, czy muszę jeszcze spędzić dodatkowy tydzień dopracowując go. Projekt na konkurs, niby fajnie, bo to jednak prestiż wpisać do CV'ki, że się brało udział w konkursie, ale kiedy pomyślę, że mam spędzić kolejny tydzień na robieniu czegoś, na co kompletnie nie mam ochoty, to mnie szlag trafia. 
         Poza tym mam jeszcze dwa inne projekty do oddania, a póki co leżą i piszczą cienkim głosem. Ja nie wiem po co zaczynałam tą magisterkę...Tak jak nie byłam do niej przekonana, tak teraz jeszcze bardziej mi się odechciewa. Na następny semestr wzięłam sobie dziekankę...W planie praktyki, opracowanie portfolio i odpoczynek od tego uniwersytetu. Chciałam zmieniać w tym semestrze uniwersytet na wyższą szkołę w Lipsku, niestety nie udało mi się to, a czuję, że potrzebuję już zmiany otoczenia. Pracuję dorywczo w kinie prawie rok i tutaj tak samo...nie mogę już wysiedzieć, odechciewa mi się. 
         Ostatnio rozmawiając z siostrą stwierdziła, że gdybym dostała praktyki w mieście poza Brandenburgią, byłabym w stanie rzucić wszystko i się tam przeprowadzić...W sumie opinia jak najbardziej trafna...W mieście, w którym są moi rodzice, nie widzę żadnych perspektyw dla siebie, a tu gdzie studiuję zostać nie zamierzam. Tym bardziej, że nic mnie tutaj nie trzyma...nie mam ani chłopaka, ani tak bliskich przyjaciół, żebym chciała tutaj zostać...Liczę na to, że rzeczywiście dostanę praktyki gdzieś dalej. Będąc na urlopie w zachodnich Niemczech, całkiem mi się tam spodobało...zobaczymy, jestem dobrej myśli...Rodzice oczywiście nie byli zachwyceni moją decyzją o dziekance...Nie rozmawiałam z nimi wielce na ten temat...z tygodnia na tydzień załatwiłam sprawę i powiedziałam po fakcie...Mój tato luzik, bez problemu, ale mama przeżywa jakby nie wiem co to było...Nigdy się wielce z niczego nie zwierzam...Jeśli uważam, że to dobry pomysł, to po prostu robię i oznajmiam. Odkąd się wyprowadziłam, moi rodzice nie mają jakoś wielkiego wpływu na moje decyzje i uważam, że jest to jak najbardziej ok. 
         W sprawach prywatnych - syf - tutaj też nic specjalnego i kolejne kłody. Pan S jak się zapowiedział, tak nie przyjechał...dorzucając argumentację typu "jesteś parę lat za młoda" (mam 22 lata, on 29), od tamtej pory do mniej więcej tamtego tygodnia zero kontaktu z nim. Zdaje się, że miał jakieś ważne powody...W każdym razie nie latam za nim, wciąż czekam na wyjaśnienia. Chcę się z nim spotkać i porozmawiać jak dorośli ludzie...
          Dzisiaj czeka mnie jeszcze praca do 1.00, a ja już teraz nie mam siły na nic...Projekt sam się nie zrobi...Trzy dni walczyłam z komputerem, przepaliła mi się ładowarka, musiałam jechać po starą do domu. Do tego mój lapek się zwiesza, muli...kolejna kłoda pod nogi...Póki co z trzech zadań, które miałam zrobić, zrobiłam jedną i to też nie do końca...po pracy muszę usiąść i przynajmniej to dokończyć...

***

           Ćwiczenia...hmmm coś tam robię, hantelki, trochę boksu, balet...mimo wszystko nie wystarczająco...Nie wysypiam się, mało jem i generalnie zapominam o tym...Po oddaniu projektu we wtorek, moje życie stanie się lepsze..będę mieć przynajmniej trochę więcej czasu dla siebie i dla innych projektów. Nie wiem, czy tylko ja tak mam, czy jest więcej takich ludzi...Wiadomo, że podczas sesji nie jest łatwo, ale w tym semestrze ewidentnie non stop kłody pod nogi...;(