Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
wróciłam


Wróciłam cała i zdrowa. za bardzo nie pojeździliśmy, gdyż pogoda za bardzo nie dopisała. generalnie była odwilż, na zmianę z opadami śniegu. W piątek rano to w ogóle wszystko spłynęło, bo od czwartku padał deszcz, a dopiero wieczorem - jak na złość - zaczął sypać śnieg i przymroziło, żebyśmy na powrót w sobotę rano mieli trudne warunki do jazdy :(

Poza tym Młody dostał zapalenie uszu od alergii i we wtorek szukaliśmy laryngologa i wylądował na antybiotyku.... a Młoda dzisiaj dostała gorączkę, więc idę z nią do lekarza i - zapewne ku uciesze mojej szefowej - jutro nie wrócę jeszcze do pracy...

Ale pomimo powyższego, wyjazd można zaliczyć do udanych - zawsze to oderwanie od codzienności i obowiązków, jakiś tam reset - i bezkarne leniuchowanie. Poza tym przełamałam mój lęk przed nartami - trafiłam na super instruktora, który mi udowadniał, ze umiem jeździć całkiem dobrze (jak na ilość godzin spędzonych na nartach oczywiście;)), więc jestem o tyle do przodu.

no i temat przewodni portalu - czyli waga. jestem pod miłym wrażeniem, bo dziś rano waga pokazała mi 66,7 kg, więc jestem zadowolona. Diety oczywiście nie trzymałam, jadłam góralskie jadło, ale w rozsądnych ilościach (nie oszukujmy się 2 miesiące zdrowego odżywiania robią swoje, żołądek skurczony i się szybciej napełnia). Ale już tęskniłam za zdrową kuchnią, raz zamówiliśmy pizzę do pensjonatu (bo Młody miał siedzieć do 2 dni w domu) - to zażyczyłam sobie sałatkę. A dziś jak pojechałam na zakupy, to obkupiłam sie głównie w owoce i warzywa i na obiad jadłam pieczone bataty i kalafiora (fakt z bułka tartą - ale nic poza tym). Jutro wracam do jadłospisów Vitalii :D jak widać na wyjazdach nie trzeba sie katować ani odmawiać sobie przyjemności, byle wszystko z rozsądkiem, a nie odpokutujemy wyjazdu jakimś drastycznym skokiem wagi :)

I to tyle. mam nadzieje, że wam niedzielne popołudnie mija miło i spokojnie. 

pozdrawiam :D