Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
68 kg, czyli bliżej niż dalej...


Nie zaglądam na Vitalię od lat (wystarczy spojrzeć na datę mojego ostatniego wpisu), ale z sentymentu czuję, że muszę tu zalogować znaczące sukcesy. A zejście do 68 kg jest dla mnie znaczącym sukcesem.

Po tym jak zobaczyłam na wadze 69,9 miałam problem nie tylko z zejściem niżej ale i utrzymaniem tego numeru. Stara waga w prawdzie nie wróciła, ale zatrzymałam się na 70-71 kg i za Chiny Ludowe nie mogłam się tego pozbyć. I tak cudem jest, że nie przybrałam więcej przy mojej grudniowej diecie złożonej z czekolady i ginu... Niestety, nie można robić wciąż tego samego i oczekiwać innych rezultatów. 

I kiedy już wydawało mi się, że robienie sobie złudzeń nie ma sensu i powinnam po prostu poddać się i oszczędzić sobie czas i pieniądze moja mama zapisała się na Zumbę. Przeskoczyć 3 miesiące i chodzę na Zumbę dwa razy w tygodniu, przez jakiś czas próbowałam HIIT a teraz zaliczam Circuits. A od przyszłego tygodnia zaczynam prywatne sesje z trenerem (6 na początek). 

Prawdą jest, że można osiągnąć sukces bez przestąpienia progu siłowni (i wydania na nią pieniędzy), ale każdy jest inny i ostatecznie musiałam przyznać, że o własnych siłach doszłam najdalej jak mogłam. 

68 kg na wadze pojawiło się bez patrzenia, wzięło mnie z zaskoczenia i nawet letnia pogoda w wolny dzień nie powstrzyma nie przed stawieniem się na siłowni. A najlepsze jest, że nawet nie szukam wymówki.