Już mnie nawet nie interesuje, czy ktoś to przeczyta.
Jem non stop. Nie mogę przestać. Zajadam smutek, nie mogłam go zwymiotować.
Właśnie zjadłam całą tabliczkę czekolady. Nie wiedziałam, że potrafię.
Zjem wszystko, co znajdę.
Nie mam czasu na gotowanie. Nie mam. Jem, co znajdę. I nie mogę przestać.
Jestem taka smutna.
Ale to nic, jeszcze nie przyszły najgorsze wyrzuty sumienia, tak boję się tego momentu.
Nie wiem, po co to piszę, tylko Was truję.
Nie widzę już sensu w tej diecie. Im lepiej mi w niej idzie, tym bardziej potem upadam. Poddaję się. Tylko boję się przytyć, tak się boję przytyć, tak nie chcę być gruba...
Codziennie powtarzałam sobie, że spróbuję znowu. I codziennie zawodziłam.
Nie dam już rady. Muszę odpocząć. Tylko nie chcę przytyć.
Wiem, że przytyłam od soboty, zostały jeszcze trzy dni do ważenia, nie wiem co robić.
Tyle pozytywnych myśli sobie wmawiałam. A potem nagle są tylko emocje i chcę siebie zranić jak najbardziej. Tak, obżeranie to ranienie siebie.
Nie cięłam się już od 181 dni. Rekord. Nie wymiotowałam jeszcze dłużej. Już nie chcę się zabić. Tiki mam coraz rzadziej. Ale nadal jest tak trudno, tak trudno... Dzisiaj prawie zrujnowałam oba rekordy.
I teraz nawet nie wiem, czy ukrywanie emocji w jedzeniu to bezpieczniejsze rozwiązanie, czy tylko kolejna ucieczka, której będę żałować.
Już żałuję.
I tak się boję tego, jak będę wyglądać za kilka lat...
Padam. Nawet perkusja mnie dziś nie pocieszyła. Ręce mnie nie słuchają.
Jutro kolejny dzień i kolejne porażki. Mój organizm świruje.
Tak się boję przytyć.
Nie wiem, nie wiem.
Zawiodłam siebie i zawiodłam Was. Inni dawali radę, myślałam, że ja też. Nie wiem, czy jestem gotowa na normalne życie. Przepraszam, że przestałam komentować Wasze posty. Nie mam czasu na internet. Ciągle się uczę.
Wspomniałam, że jestem uzależniona od nauki?
Jak już wylewam żale w Internecie, to czemu nie wszystko. Pewnie i tak potem skasuję ten post.
Znalazłam moje notatki z bioli z liceum. Przeraziłam się. Są tak szczegółowe, że nawet studiując teraz biologię nie potrzebuję tylu informacji. A ja to kułam noc w noc, odrzuciłam wszystkie moje hobby, odizolowałam się od ludzi, ukradłam sobie trzy lata życia. Czy dało mi to cokolwiek?
Moja cudowna anorektyczno-narkotyczna szkoła. Ostatnio dowiedziałam się, że strasznie dużo osób trafiło po niej do psychiatryka. Mamy najwyższy odsetek w województwie.
Prawie podwyższyłam statystyki, chcieli mnie wsadzić kilka razy. Tydzień temu na przykład.
Ludzie mówią, że dużo się uśmiecham i jestem bardzo pogodną osobą. Nie rozumiem ich. Raz powiedziałam przyjacielowi "mam doła". Odpowiedział: "ty?".
Nie rozumiem smutku. Nie rozumiem wspomnień. Nie rozumiem jedzenia. I tak bardzo boję się ludzi.
A może tak bardzo nie lubię ludzi.
Nie wiem po co o tym myślę. Nie chcę o tym myśleć. To ciągle wraca. Mogę zmywać naczynia. Albo cokolwiek. Jeśli w moich rękach znajdzie się nóż, to jest już za późno. Nie kontroluję tego, co się dzieje. Jeśli powstrzymanie się przed cięciem jest trudne, to przestanie w trakcie jest sto razy trudniejsze. Mogę to robić godzinami. Nie kontroluję ilości sznyt, nie kontroluję głębokości, nic mnie nie obchodzi. Nie ma bólu. Jest tylko odrętwienie. Przetrwałam 181 dni. Jeśli ktoś twierdzi, że wystarczy 21 dni, żeby zmienić nawyk, to jest w błędzie. Mam dwadzieścia lat i nadal walczę z samookaleczaniem i jedzeniem. Przeraża mnie to.
Dużo się zmieniło przez ostatnie lata.
Po co ja to opisuję?
Chyba nigdy nie miałam komu.
Dużo się zmieniło. Bóg leczy mnie krok po kroku. Spotkałam dobrych ludzi.
Ale
ten
smutek.
Nie radzę sobie z nim.
Nie wiem, może chcę ze swojej przeszłości uczynić wymówkę dla obżarstwa. Tak to musi wyglądać. A mi jest po prostu trudno.
I walczę, ciągle walczę.
Czasem mi tylko smutno, bo tyle wysiłku wkładam, żeby być w miarę samodzielna i żyć normalnie, a ludzie i tak widzą tylko kogoś, kto nie daje sobie rady z codziennym życiem. Z zewnątrz to musi wyglądać na zaniedbanie z mojej strony. Bo wynik słaby przecież. A kiedy przecież daję z siebie wszystko.
Nie chciałam się poddać. Chcę być szczupła.
Niszczę siebie.
Nie wiem, co zrobię jutro.
A co jeśli pewnego dnia nie uda mi się powstrzymać cyklu obżarstwa i zostanę w nim na lata?
Chyba lepiej umrzeć.
Taki wstyd, jak wychodzę gdzieś z moją przyjaciółką. Ona jak modelka (i co z tego, że pamiątka po anoreksji), ja foka.
Ciemniej niż pamiętałam. Zawsze ciemniej.
Tak bardzo gardzę potrzebą jedzenia. Tak bardzo gardzę, jeśli ktoś sobie z nią nie radzi. Tak bardzo gardzę sobą, że nie jestem idealna.
Boję się jeść.
Asiek1994
7 listopada 2015, 16:33Jesteś szczupła, więc nie musisz już tego chcieć - cel osiągnięty ;) Może wyjdź z domu, zaciągnij się świeżym powietrzem, idź do kina, na koncert, do kosmetyczki - zrób coś dla siebie, odciągnij się od złych myśli, będzie lepiej :) Trzymaj się!
czarne_72
4 listopada 2015, 16:30może spróbuj całą frustrację, złość, smutek, przelać na jakiś sport? Wyżyj się np na siłowni, powinnaś poczuć się wtedy lepiej. Ja kiedyś jak byłam strasznie zła i smutna poszłam na siłowni, poćwiczyłam na orbitreku nawet się popłakałam ale zdecydowanie mi to pomogło w pozbyciu się negatywnych uczuć.
grubciaakasia
4 listopada 2015, 10:06Nie poddawaj się. osiągasz sukces w swoich postanowieniach, a z odchudzaniem sobie nie radzisz, ale musisz się zmotywować. Ja też zajadam smutki, nerwy itp. ale to nie jest sposób. W sumie to nie wiem co ci napisać by sprawić byś poczuła się lepiej. Nie chcę żebyś się poddawała. Nikt nie jest idealny, ja też z chęcią rzuciłabym się na jedzenie i jadła dzień i noc. Ale to radości nie dłuższą metę nie daje. Trzymaj się, nie poddawaj się, bo warto naprawdę !