Dzisiaj wybraliśmy się całą rodziną na zakupy do Warszawy. Nie byłoby w tym nic gorszącego, gdyby nie to, że każda wyprawa do stolicy kończy się dla nas w fast foodzie. Dzisiaj najpierw pojechaliśmy załatwić kilka spraw sporej wagi i po kilku godzinach poszliśmy coś zjeść. Ja zamówiłam sobie kurczaka w cieście z ryżem i surówką. Potem pojechaliśmy do sklepu sportowego na duże zakupy (mój tata jest wielokrotnym maratończykiem), w którym kupiłam sobie konieczne akcesoria do ćwiczeń: matę i sportowy biustonosz (ostatnio zdałam sobie sprawę, że bez niego ani rusz). Moim małym sukcesem jest to, że podczas późniejszej wizyty w fast foodzie pierwszy raz w życiu nie zamówiłam sobie absolutnie nic. Wiem, że dla Was rezygnacja ze śmieciowego jedzenia jest oczywistością, ale jak ktoś się do niego przyzwyczaił, to ciężko jest z nim zerwać ot tak. Ja jestem na dobrej drodze do zmiany swoich nawyków żywieniowych. Wczoraj na kolację zjadłam jogurt waniliowy, dzisiaj na drugie śniadanie banana. Już w poprzednim poście pisałam, że na pewno nie uda mi się wytrwać na żadnej diecie, ale myślę, że małymi krokami dotrę do celu i po prostu zacznę odżywiać się zdrowiej. Dzisiejszy dzień oceniam więc, mówiąc piękną polszczyzną, in plus. Jeszcze tylko opanuję drżenie większości mięśni, wykonam dzienną porcję ćwiczeń i mogę spędzić resztę dnia z książką. W końcu.
mili234
10 lipca 2014, 21:13Dla mnie porzucenie fast foodów to też wielki wyczyn więc wiem co czujesz :) Brawo!
Anianadiecie
10 lipca 2014, 19:59Super,tak trzymać,małe sukcesy ale motywują:)