Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień 25 / bez sentymentów


24 dni bez słodyczy, bez podjadania. Bez sentymentów.

Tradycyjny, przedokresowy wszystkopożeracz został ujarzmiony bezboleśnie. Chyba sam wymiękł na widok efektów, jakie się pojawiły. Waga współpracuje, a lustro rozdziawia paszczę na mój widok. 

Pewnie zastanawiasz się, jakie efekty można uzyskać po 24 dniach. Oczywiście nadal jestem gruba, mam nadwagę i rozstępy. Nadal tłuszczyk wylewa się tu i tam. Z czego więc się tak cieszę?

Z wytrwałości. Ze zmian w mojej głowie. Z tego, że pozbyłam się krótkich spodenek w rozmiarze 44 i kupiłam dwie nowe pary w rozmiarze 42. I wyglądam w nich naprawdę dobrze. Z tego, że już się nie wstydzę zakładać koszulki na ramiączkach, bo tłuszczyk z ramion zmniejszył swoją objętość. Z tego, że przymierzyłam swój strój dwuczęściowy i stwierdziłam, że tak, mogę się w nim pokazać na plaży, tym bardziej, że do wakacji pozostał jeszcze miesiąc, więc kolejne 3-4 kg powinny odejść w niepamięć.


Ale ja się nie odchudzam do wakacji. Będą kolejne za rok. Nie odchudzam się do stroju kąpielowego, czy do konkretnej sukienki. Będzie następy strój i następna sukienka. Ja się w ogóle nie odchudzam...

Zmieniłam o 180 stopni swoje podejście do jedzenia. Nie potrafię tego ubrać w słowa. To jest taka zmiana w mózgu, której nie da się opisać. Zmiana, która nastąpiła w ciągu kilku minut patrzenia na siebie w lustrze w centrum handlowym. Patrzyłam na siebie miliony razy, miliony razy z takim samym obrzydzeniem, I pierwszy raz z takim efektem. Nie było planowania, rozpisywania, roztaczania przed własną naiwnością wizji, jak będę wyglądać za 3 miesiące. Było działanie. I jest efekt. Efekt, który jest jednocześnie moją motywacją. Motywacją, której nie potrzebuję. Tu nie potrzeba motywacji. Motywacja jest ulotna. Motywacji miałam już dziesiątki. To nie zdaje egzaminu, nie w moim przypadku. Bo kiedy się już wciśniesz w wymarzoną sukienkę, pojedziesz na wymarzone wakacje, kiedy już osiągniesz ten cel, który Cię motywował... Co będzie trzymało Cię dalej przy życiu w tej nierównej walce? Bo skoro już osiągnęłam cel, to po co się męczyć dalej, prawda? 

Ja nie mam celu, do którego "muszę". Nie mam daty, do której "muszę". Nie mam sukienki, do której "muszę". Ja nic nie muszę. Nie muszę jeść regularnie 4-5 posiłków. Nie muszę rozsądnie dobierać produktów. Nie muszę odstawić tych wszystkich słonych przekąsek, słodyczy. Nie muszę się ograniczać i jeść z głową. Nie muszę dokonywać rozsądnych jedzeniowych wyborów. Ty też nie musisz. Ja po prostu chcę. A Ty? 

  • porazka87

    porazka87

    9 czerwca 2019, 13:40

    Rewelacyjne podejście, naprawdę! Ja z jedzeniem chyba w połowie chcę, w połowie muszę, a z ćwiczeniami ciągle muszę więc... muszę nad tym popracować, żeby jednak chcieć :) pozdrawiam gorąco i życzę powodzenia!