Dwa tygodnie minęły bezproblemowo. Urodziny bez tortu, rodzinny obiad w restauracji z pieczonym łososiem, surówką i wodą. Ani jednego cukierka, kostki czekolady, chipsa, paluszka, coca-coli... czy czegokolwiek, co nie powinno znaleźć się w moich ustach. Dwa tygodnie bez sentymentów, bez żalu i bez pokus.
A dzisiaj jest źle. Dzisiaj jest dzień, w którym jadłabym wszystko. Chodzą za mną słodycze, chodzi za mną obżarstwo, chodzi za mną cokolwiek, byle zjeść, byle żuć, gryźć, smakować...
Skręca mnie w środku.
Ale nie dam się. Nie dam się bez walki. Nie dam się w ogóle. To nie jest głód. To jest ta część mnie, której muszę się pozbyć. Ta tłuściutka klucha, która z łakomstwa zjadłaby samą siebie. Nie dam jej wygrać.
Waga pokazała dzisiaj 77 kg. Dawno nie miałam takiego wyniku. Wygląd brzucha się poprawia, ramiona jakby wyszczuplały. No i cycki nie wiszą do kolan, tylko do ud.
Gra jest warta świeczki. Mam swój jasno określony cel. I nie dam go sobie odebrać.