Sukces - wczoraj wieczorem, po ćwiczeniach, na wadze było 67.1 kg. Coś za szybko spadają te kilogramy. ;) Być może ma to związek ze stresem, który sobie ostatnio funduję w pracy. Trochę się nie wyrabiam, co mnie strasznie dołuje. Dodatkowo wczoraj nie było prądu z powodu burzy. Resztki obiadu zjedzone na zimno (fuj) i po ciemku dopiero po powrocie po pracy i ćwiczeniach do domu. Dzisiaj bez śniadania do pracy, w pracy tylko jakieś nieszczęsne musli, które się na szczęście ostało. No i po prostu musiało do tego dojść - po powrocie do domu z pracy (ok. 18) atak frontalny na lodówkę. Obiad i kolacja jedno po drugim (czyli niestety nie obiadokolacja). Kalorycznie, jak podliczyłam w vitaliuszu niby nie tak źle. Ledwie 999 kcal dzisiaj. Zdecydowanie mniej niż powinno być (ok. 1400 kcal), ale prawie wszystko 'za jednym przysiadem'. Brzuch mam ciężki po raz pierwszy od rozpoczęcia diety. Fuj, co za niemiłe uczucie.