Dziś ponownie (jak codziennie przez ostatnie dwa tyg) pobudka o 7:30 i do pracy (a raczej dwóch, jedna po drugiej). Oczywiście praca jak praca - w żadnej z moich stać nie można, a więc po tych 12godz przestępowania z nogi na nogę i kręcenia się po sklepie tudzież kinowym lobby nogi przysłowiowo 'właziły mi w dupę' jak cholera (wybaczcie za słownictwo). Chcąc nie chcąc jednak się przełamałam i od razu ruszyłam w teren. Mój wynik (endomondo dało ciała i nie zapisało tego treningu, statystyki idą w dół niestety...) to równiutko 10km w 58m i 28s. Wynik bardzo fajny, ale to nie dystans i czas mnie najbardziej cieszą, a właśnie zróżnicowanie terenu - od płaskich, kilkusetmetrowych odcinków po podobnej długości podbiegi, nierzadko zmuszajace mnie do zaciśnięcia zębów. Przełaje jak się patrzy :D
Średnia prędkość całego biegu - bodajże 5,51m/km. A wiec jest moc ;D I to po ponad 2tyg 10-12godzinnych zmian w pracy/ach. Do tego wysokobiałkowa dieta (głównie gotowany drób, twarożki, serki wiejskie, jogurty naturalne, orzechy, ryby, warzywa zielone + pomidor, duużo wody, czarna kawa, jakiś owoc raz dziennie) i do końca września mam nadzieję na wymarzoną sylwetkę!
Co do figury... Macie może pomysły na zmniejszenie mięśni (bo to chyba mięsień ;o) z tylnich części ud? Okropnie wygląda to zgrubienie, a choć reszta mojego ciała też nie zachwyca, to w jej przypadku jestem niemal pewna, że treningiem i dietą ją zmienię, tak w przypadku tylniej części ud nie mam już takiej pewności... Wiadomo bieganie=rozciąganie przed i po, ale czy to wystarczy? Nie mam zbytnio czasu na dodatkowy trening specjalnie na tę partię ciała;/
Bardzo przydałaby mi się czyjaś obiektywna opinia ;))
MOTYWACJE: