dziś na wagę nie wchodzę, o nie, nie ma mowy !!!
bo... miałam wlasnie wychodzić wczoraj przedwieczorem na siłownię, gdy przyszli niezapowiedzei goście.... znaczy, ja nie wiedziałam, to rodzinka załatwiała za plecami... a rodzina nagle sie pokazała, że wałówka okolicznościowa załatwiona, ciastotort, moj ukochany słodki sheridans, winogrona, napitki... no, zrobiła sie imreza na 102
więc co miałam sobie żałować ?
teraz troche mi sie jeszcze kręci w głowie i popijam ziołowe herbatki na trawienie, na uspokojenie, na wyciszenie... łupie mnie pod i za prawym okiem....
przeżyć, przeegzystować w ciszy i spokoju do zmierzchu....
poszłam na siłownię, ale na skakance nie odważyłam się skakać, bo pewnie zaliczyłabym glebę... i brzuszków nie robiłam, bo jeszcze bym się zrzygała.... kac to okropna rzecz
więc tylko nordic walking, rowerek, ponad 40 minut na bierzni, kilka ćwiczeń siłowych.. a potem sauna.... mniam, mniam.... wypacałam z siebie ostatki pałętającego się w żyłach alkoholu i odpoczywałam, odpoczywałam, chwilami niemalże zapadając w letarg
na basen juz nie miałam siły
Granti
3 maja 2009, 15:24można przeżyć wszystko.. więc dasz radę:))Deprecha? znam tą panią, miła nie jest.
sylwiaglizda
1 maja 2009, 10:54wiem jak to jest :) Niestety takie są uroki świętowania - najpierw przyjemność, później cierpienie... :)