czuję się wielką przegraną, oczywiście sama sobie na to zasłużyłam. Zawsze wielkie plany, liczenie że do danego czasu schudnę tyle i tyle a co z ego wychodzi? Nic, kompletnie nic. Kolejny miesiąc stoję w miejscu. Raz ważę nieco więcej raz nieco mniej ale cały czas się bujam w okolicach 74-73. Z taką wagą czuje się strasznie wręcz jak ktoś niepełnosprawny, nie chcę nikogo urazić tym porównaniem ale jak nazwać jak szybko się męcze, nic nie potrafię zrobić, wiecznie jestem zmęczona, czuję jakie mam zastałe ciało. Ból karku i pleców zaczyna być normą. Jestem tak zawiedziona własną osobą...niby sie staram, mam olbrzymią motywację, wiem że już nie mogę tak dłużej tkwić w tym ciele, duszę się w nim, czuję się jak by ono nie było moje ale niestety nie umiem jakoś zrobić z tym czegokolwiek. Nie umiem się powstrzymać żeby wpieprzać, podjadać, wiecznie gębą ruszać. Nauczyłam się kochać życie, świat i generalnie czuję się szczęśliwa ale tego jak wyglądam nie umię zaakceptować i nie chce zaakceptować. Nigdy nie pogodzę się z tym że tak wyglądam ale nie umiem nic z tym zrobić. Niby wiem co i jak, co jeść co ćwiczyć, co z tego? Jak wracam z pracy z drugiej zmiany o 19.00 jem najczęściej nie dietetycznie i raczej sporo bo jestem mega głodna ( biorę jedzenie do pracy żeby nie było) dziecko położę spać to jestem tak padnięta że nie daję rady aby coś ćwiczyć. A gdy na rano idę do pracy i wracam to jem obiad który mąż ugotuje czyli też raczej niedietetyczny albo sama na szybko coś upichce jak się jemu nie uda i też jest to raczej coś czego powinnam sobie odpuścić. Później podwieczorek dla dziecka to i ja coś skubne, później ogarnianie domu, zabawa z dzieckiem i kolacja, córka do łóżka a ja znowu za bardzo zmęczona żeby coś ćwiczyć i tak w kółko, Wydawałoby się że jest sobota i niedziela ale w zasadzie przez większą część soboty sprzątam a później jak się wyrobię chcę poświęcić córce minimum czasu bo za często mówię jej ze nie mam teraz czasu, że później. Córcia idzie spać a co ja robie? Ćwiczę? nie ależ skąd, Marzę aby odsapnąć po męczącym tygodniu, więc piwko i jakaś pyszna przekąska w nagrodę że kolejny tydzień udało się przetrwać. Mam dosyć tego błędnego koła, wiem że sama jestem sobie winna. Wiecznie jestem zmęczona, wiecznie głodna ma już dosyć tego stanu ale nie mam pomysłu jak go zmienić. Nieraz udaje mi się wytrzymać kilka dni ale później odrabiam z nawiązką. Ileż można? Dodatkowo mam cały czas świadomość jak marnuje życie, czas płynie coraz szybciej do przodu a ja ciągle stoję w tym samym miejscu albo co gorsza się cofam.
Wiecie o czym marze? być w końcu szczupła i korzystać z życia pełnymi garściami. Marzę aby zmienić pracę ale kto zatrudni takiego grubasa więc nawet nie próbuje, na basen nie pójdę za nic w świecie bo nie tylko jestem wielka ale tez mam inne problemy hormonalne które niestety bardzo odbijają się na moim wyglądzie. Jestem umówiona na sobotę u endokrynologa, może w końcu się coś wyjaśni i poprawi.
Wiem że mój wpis jest bardzo chaotyczny ale muszę czasami wyrzucić z siebie ta frustrację.