Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
taka ze mnie Elyta ...


… z nudow w pracy poczytywalam sobie Vitalie i okazalo sie z wynurzen pewnej panienki, ze jestem ELYTA i pseudointelektualistka bo jazz to moja milosc nieskonczona :D … Przez sto lat mego zycia nie wpadlabym na to, ze jazz to muzyka elit … oczywiscie nie zaliczam do jazzu pojekiwan smutnej pani, ktore mozna uslyszec w hotelowym lobby, czy jakiejs tam innej Nory Jones… przeciez jazz to nic innego jak punk czy hip hop swoich czasow… koncerty w roznych podejrzanych miejscach, granie dla radosci grania a nie dla kasy , seks dragi i walka z zastalymi koncepcjami….   muzyka getta przy ktorej plebs tancowal sobie cialo przy ciele… mlodzi ludzie mogli szalec na parkiecie i podrygiwac wbrew szanowanym wzorcom … Billie Holiday spiewajaca o “strange fruits”  - owocach rasizmu wiszacych cicho na drzewach … a Miles Davis ? w Europie gwiazda, w USA nie pozwalano mu wchodzic przez glowne wejscie z bialymi … albo Monk  - lapy jak grabie ale postanowil grac na fortepianie i ch*j, bo tak czul… tak mozna wymieniac i wymieniac…  jazz to nie tylko usypiajaca mnie Anna Maria Jopek czy Keith Jarret ze swoimi 3 godzinnymi improwizacjami….. ech sie unioslam :D … no ale jezeli pseudointelektualizm wywodzi sie z buntu przeciwko zastalym normom albo checi odkrywania nowych horyzontow i experymentowania  to kurcze ok… bede pseudo intelektualna :D

Z zycia - good news - kupilam blender i bede zdrowo blendowac, bad news  - sciany w kuchni do umycia bo zle zalozylam wieczko ...

... a na poprawienie humoru - pokicam sobie -niech sasiedzi wiedza ze ciagle tu mieszkam  :D