Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
instruktaż jak traktować Wagę i dlaczego Patelnia
zjadła mi kurczaka.


Chciałam Wam powiedzieć, że do sprawy ważenia się, podchodzę bardzo profesjonalnie. Wręcz zachowuję się jakby to było najważniejsze święto w tygodniu. Zresztą nie ma się czemu dziwić, w końcu od tego jaki wynik wskaże waga zależy mój dobry humor na resztę dni.

Zastanawiacie się jakież to przygotowania poczyniam? Już spieszę z odpowiedzią.

Od razu jak tylko się przebudzę biegnę pod prysznic, bo jak wiadomo resztki snu, pył gwiezdny i inne nadprzyrodzone moce osiadają na człowieku, a to jakieś dodatkowe sto gram, rzecz jasna. Po krótkim, acz intensywnym chlupaniu, ociekająca wodą jak Nimfa/ Arielka czy też miss mokrego podkoszulka ( niepotrzebne skreślić) przyodziewam się skąpo. Jedynie skarpetki, majtasy i cyckopodtrzymywacz. Tak opakowana, wysiusiana i inne takie, schodzę na dół, gdzie czeka na mnie ONA.

Oczywiście w pierwszej kolejności witam się z panią Wagą. Wręcz kłaniam się jej w pas. Delikatnie przecieram cyferblat, otrzepuję z nadbagażu kurzu. Najostrożniej jak tylko potrafię biorę ją w swe ręce, czule do niej przemawiając. Przecież od tych wszystkich zabiegów zależy to, jaki wynik pojawi się na wyświetlaczu. Musicie wiedzieć, że Waga to prawdziwa kobieta. Chimeryczna, niezdecydowana, ale łasa na komplementy. Zresztą co się dziwić. Większość ludzi traktuje ją bardzo przedmiotowo. Ile razy zdarzyło się Wam rzucić nią o ścianę, kopnąć, odepchnąć, wyzwać? Mało osób również nie wie o tym , że rodzina Wag jest bardzo mściwa. To taka jakby familia Soprano, albo taaa, nooo z Ojca Chrzestnego. Pomyśl co by było gdybyś trafił na Bossa. Pozamiatane! Choćbyś schudł i dwadzieścia kilo to NIGDY, ALE TO NIGDY nie zobaczysz tego na wyświetlaczu. Szach Mat.

Wracając jednak do głównego wątku…

Gdy już rytuał powitalny zostanie przeprowadzony, delikatniusio następuję na Wagunię i czekam… i czekam.. Z coraz szybciej bijącym sercem, ze spoconymi dłońmi i tętnem jak u zawodowego biegacza, czekam. Nagle bez żadnego wcześniejszego ostrzeżenia pojawiają się cyfry. Ten moment… no nie da się nawet opisać tych uczuć, które wtedy towarzyszą. W zależności od tego jaki jest wynik swoją przyszłość widzisz w jasnych, świetlistych barwach, albo wręcz przeciwnie, gdy okazuje się, że twoja gruba dupa nie schudła ani o pół kilograma. ( Zauważcie w tym miejscu, że nawet nie myślę o tym, że mogłabym przytyć) Chociaż z drugiej strony jak tu przytyć jak Dieta Mścisława dogadała się z moją własną, prywatną Patelnią! No w mordę jeża, nie kłamię! Słuchajcie tego ludziska. Robie se ja, proszę ja Was kurczaka na obiad. Odważony prawilnie, nawet więcej sobie go dałam na wszelki wypadek jakby miał stracić na objętości w trakcie smażenia. Miało być sto trzydzieści sześć gram, dałam sto dziewięćdziesiąt, a czystego produktu uzyskałam dziewięćdziesiąt! Ja się pytam zatem gdzie się podział mój kurczasio!

Najpierw podejrzenia padły na pana Kota, bo jemu to wcale, ale to wcale nie przeszkadza, że sierść mu się pali, ważne żeby dostać się do żarełka. Pazerna łajza z niego jest i tyle. rozglądam się więc za podejrzanym, ale na jego szczęście/ nieszczęście (bo padało) był po drugiej stronie parapetu. Wykreśliłam, go zatem z kręgu podejrzanych. Memphis też zeżre wszystko co się napatoczy, ale po niej to od razu widać czy zgrzeszyła, bo po drobiu dostaje automatycznie alergii. Spojrzałam głęboko w jej oczy i …nie miała zaczerwienionych. Nie tędy droga, nie ten trop.

Włączył się mój wewnętrzny głos, kobieca intuicja, zwał jak zwał i to właśnie on mi podpowiedział, że to jednak wina Mścisławy i Patelni. Nie dość, że zjadła mi kurczasia to jeszcze spaliła cebulkę pod jajecznicę. Dobra! Przyznam się, że tego dnia w menu diety nie było takiej pozycji jak pachnąca cebulllą i kiełbaską podsmażoną na złocisty kolor jajeśnicy. No, ale na litość, ILEŻ MOŻNA SIĘ ZDROWO ODŻYWIAĆ.

Kurde blaszka, znowu zeszłam z tematu wagowego, a to przecież po to was tu ściągnęłam… niech tylko ja se przypomnę na czym to ja skończyłam, a tak na ważeniu mej skromnej lekko utytej osoby. Gdy do mózgu dotrze wiadomość cyferkowa, to dopiero się zaczyna kalkulacja. Spójrzcie na to z tej strony. Skoro jestem mokra to mniej więcej sto gram pochodzi z kropel wody. Mokre włosy to kolejne dwieście gram ( prosta sprawa), garderoba też swoje waży… co z tego, że to tylko bielizna, ale może akurat płyn do płukania się dobrze nie sprał, a i push-up też swoje trzy grosze dokłada. Sumując ze sobą te wszystkie algorytmy wychodzi na to, że pół kilo mogę spokojnie odjąć od wyświetlonego wyniku. Taaaadaaaaam i świat od razu staje się piękniejszy.