Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Ostatni wpis- edytowany i o tym jak mi minęły
wakacje (cz.I)


Moje drogie, wchodzę tu! Patrze tam! A wpisu ni widu ni słychu. Wcięło go bezpowrotnie- został jedynie urywek! Grrrr ]:> Co prawda pisałam go na telefonie, ale to nie znaczy, że moje wypociny musiały zostać ucięte! Ehhhh... Złośliwość rzeczy martwych :?

Może napiszę jeszcze raz to co miałam zawrzeć w poprzednim wpisie! 

Wakacje zaczęły się zgodnie z planem- z tego względu,że jestem osobą bardzo zorganizowaną, zawsze staram się by wszystko szło po mojej myśli i wedle mojego planu (choć nie zawsze jest to możliwe, tak jak np. podczas tych wakacji).

Na początku miesiąca praca, ustaliłam sobie dietę o której pisałam dwa posty niżej. Dzięki trzymaniu się moich własnych zasad zdrowego odżywiania udało mi się zrzucić (jeśli dobrze pamiętam) około 2 - 2,5kg w dwa tygodnie. Po przepracowaniu dwóch tygodni nastąpił pewien przełom. Nie, nie był to przełom korzystny.Wróciłam do domu, jak co dzień pojechałam do sklepu po produkty na obiad- dietetyczny rzecz jasna (jako, że w domu wszyscy trzymają jedną dietę- typu "co Mama zrobi to jemy"). Wróciłam do domu. Zabieram się do pichcenia. Nagle ból. Brzucha? Żołądka? Wrzody? Co to jest?
- Pewnie jestem głodna, przejdzie jak się najem - pomyślałam.
I tak też zrobiłam. Z obawy, że mój brzuszek jest biedny i głodny- nakarmiłam go pysznym wartościowym obiadkiem.
Pfff... Żeby to coś dało.... Brzuch dalej bolał. Po godzinie już ledwo chodziłam. Po dwóch już kładłam się do łóżka półświadoma. Pomyślałam, że ten obiad, który zrobiłam wcale nie był taki wartościowy! W końcu... Od dobrego jedzenia brzuch nie boli...
Kolejne godziny leżałam i kwiczałam z bólu. Rodzice pełni obaw (bo nic  się nie poprawiło- No spa itp.) zawołali lekarza. On stwierdził natomiast, że to nic innego jak wyrostek.
-Otóż to! No tak! Przecież już mnie trzeci raz tak mocno boli brzuch w bardzo charakterystyczny sposób- przeszło mi przez myśl.
O północy jazda na SOR- wywiad, badania, leki, kroplówka.
-Jutro ma się tutaj Pani zjawić o godzinie 9 rano. Na dalsze badania, ponieważ nie wiemy co to jest. Badanie USG nie wskazuje na wyrostek robaczkowy, lecz CRP (149!) wskazuje na stan zapalny w organizmie- odrzekł lekarz.
- Czy licho nie śpi? Czy mam pecha? Jutro w środku nocy mam jechać na wakacje za granicę, wszystko ustalone, zapłacone, wakacje marzeń zaplanowane! Co robić?- pomyślałam.

Następnego dnia zjawiłam się na kolejne badania. Tym razem przywitał mnie chirurg- bardzo pozytywnie nastawiony pan doktor na rozbełtanie mi brzucha. (Jak każdy chyba doktor tej profesji...)
- To jak proszę Pani? Bierzemy Panią już dziś do szpitala. Operujemy. Poleży Pani ile trzeba i nie będzie problemu.
- Ale.... ale..... ja mam dziś w nocy jechać na wakacje....(?)
- Jak Pani uważa. Decyzja należy do Pani. Uważam, że wyrostek jest w stanie zapalnym i jeśli nie operujemy Panią w ciągu kilku dni, a wybierze się Pani za granicę, być może niedługo przeczytam w gazetach, że młoda polska turystka zmarła na wyrostek tam i tam. Bo nie chciała się podjąć operacji. 
Ta rozmowa nie należała do budujących. Lekarz wzbudził we mnie strach i lęk. Bałam się o swoje życie, a wakacje były dla mnie bardzo ważne,wszyscy wyczekiwaliśmy urlopu od kilkunastu tygodni.
- Jaka jest Pani decyzja? - odrzekł lekarz dość zirytowanym tonem.
- Panie doktorze.... Ja.... Ja się nie podejmę tej operacji.
- Dobrze, rozumiem. Żeby tylko potem Pani nie mówiła, że nie ostrzegałem.
Po chwili lekarz przyniósł odpowiednie dokumenty. W pełni świadoma podpisałam się pod oświadczeniem, że nie wyrażam zgody na leczenie. 

Co było dalej? Musicie poczekać aż nabiorę sił na kolejny wpis ;)