Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Życiowy rollercoster.


Całe wieki mnie tutaj nie było, jakieś 2 miesiące nie pisałam, nie komentowałam, chociaż od czasu do czasu zaglądałam i podpatrywałam co u Was dobrego. U mnie zawirowania, ciągle tylko ćwiczę i się objadam wieczorami i tak trwa to zamknięte koło. Przez to przytyłam, nie wiem ile ważę, nie chcę wiedzieć, ale czuję. Jak w niedzielę ubrałam spodnie to myślałam że nie wytrzymam, siedząc w samochodzie musiałam odpinać guzik bo mnie tak cisnęły. To był punkt kulminacyjny, od poniedziałku wprowadziłam rygorystyczną dietę węglowodanowo - białkową. Nie jestem zwolenniczką jakiejś diety cud, ale może to pomoże mi trochę nad sobą zapanować, naprawdę czuję się lżej na brzuchu już po tych kilku dniach, nie czuję się obżarta, czy opuchnięta, ani wzdęta. Ćwiczyć zaczęłam już w tamtym tygodniu, zaliczyłam 4 dni, w tym też planuję minimum 4, stopniowo będę zwiększać ilość aktywnych dni. Chociaż dzięki ćwiczeniom od czasu do czasu nie wyglądam na zbyt 'spasioną' i nawet zakładam getry/legginsy i nie wyglądam w nich źle o dziwo:) 

A teraz z innej beczki związanej z tytułem. Otóż w ostatni poniedziałek, tak na dobry początek tygodnia dowiedziałam się, że od września nie będzie dla mnie godzin, czyli nie przedłużą mi umowy, czyli tracę pracę. I gdzie ja teraz znajdę pracę? Pracę, którą kocham, którą chciałabym wykonywać. Nie chce robić nic innego, ja tylko potrafię uczyć. I kocham to. Wszystkie plany mi się rozsypały, czuję taką pustkę, przed wszystkimi muszę udawać , że wcale nie obeszło mnie to aż tak bardzo, że się z tym liczyłam. Pewnie, że się liczyłam, ale miałam też nadzieję. Włożyłam w to całe swoje serce, zarywałam noce żeby tylko zrobić dla tych dzieci coś więcej, rezygnowałam z różnych innych rzeczy żeby tylko udowodnić że się nadaję. I na nic to wszystko.