Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Coś pesymistycznego, ogromny dylemat, krótko -
nic dobrego


Hej Wszystkim!

Nieodporni i łatwo się zarażający się złym humorem lepiej niech tego nie czytają. A reszta co najwyżej na własną odpowiedzialność. To tytułem wstępu.

Mam strasznego, strasznego doła. Nie żartuję. Znowu będę nudzić, bo temat ten sam co ostatnio i ostatnio, jeśli dobrze pamiętam - kwestia prawa jazdy. Kurczę, bez owijania w bawełnę - znowu nie zdałam tego cholernego egzaminu. Ja się chyba załamię. W życiu nie przypuszczałam, że mogę tak głupkowato zepsuć zadanie "jazda pasem ruchu do przodu i do tyłu" zwane potocznie łukiem. Otóż za mocno skręciłam kierownicą, po jej odkręceniu po prostu przejechałam całkowicie w prawo tzn. samochód obrysem mi wystawał o połowę od tego pasa ruchu. Nie wierzę, że mogłam walnąć taki błąd. To jednak nie jest najgorsze. Najgorsze to to, co się ze mną działo w trakcie i po egzaminie. Serce mi waliło jakby miało zaraz wyskoczyć, ręce i nogi drżały niesamowicie. No chyba nic dziwnego,że łuk mi nie wyszedł. Wyszłam w ogromnym szoku z WORDu, nie wierząc w to, co się stało. Serce nadal mi waliło niesamowicie, jak najprędzej szłam na przystanek autobusowy mpk. Troszkę się uspokoiłam, na szczęście nie czekałam długo, jakieś 4 minuty. Wsiadłam, skasowałam bilet, usiadłam i zaczęło się coś strasznego. Mianowicie serce znów zaczęło mi łomotać, nie mogłam oddychać, z trudem łapałam powietrze. Jednocześnie strasznie się trzęsłam. Jakaś kobieta poszła do kierowcy, powiedzieć, by się zatrzymał i zadzwonił po pogotowie. Osoby siedzące blisko próbowały mnie uspokoić, ale to nic nie dawało. Miałam coraz bardziej płytki oddech, zawroty głowy i czułam jakieś mrowienie w rękach. Dopiero ratownicy w karetce uspokoili mnie, łatwiej zaczęło mi się oddychać, powoli doszłam do w miarę normalnego stanu. Miałam też zmierzone ciśnienie - wyszło mi "książkowe" 120/80, tętno - tu miałam 115/min z zaznaczeniem, że niemiarowe (wiem to z kartki czynności medycznych, czy jak to się tam nazywa) i saturację - tu wyszło 99%, więc też ok. Trochę ze mną też porozmawiali, ciągle się pytali, czy na pewno już wszystko w porządku. Stwierdzili, że żadnych leków na uspokojenie nie mogli mi dać, ale mogą zawieźć mnie do szpitala, gdzie najpewniej dostałabym coś na uspokojenie i na obserwację. Zdecydowałam, że już wszystko jest w porządku i dam sobie radę. No to się uparli, że chociaż dowiozą mnie na dworzec PKP, żebym po drodze gdzieś "nie padła". Jednocześnie dowiedziałam się,że uczucie guli w gardle (dość długo to już mam) to może być objaw zaburzeń nerwicowych i dostałam zalecenie, by pójść do lekarza, może by mi przepisał jakieś leki na uspokojenie. Później już w domu rozbolała mnie głowa, generalnie jestem trochę przeziębiona, nic nowego, w okresie jesienno-zimowo-wczesnowiosennym łapię szybko różne dokuczliwe choróbska. No i do teraz zastanawiam się,czy rzeczywiście powinnam wybrać się do lekarza, zwłaszcza że już takie ataki wcześniej miałam. Kiedyś, jak jeszcze byłam w liceum, to brałam jakieś leki, po prostu ze stresu robiłam się blada i wyglądałam jakbym miała zaraz zemdleć,ciągle bolałam mnie głowa,miałam skoki ciśnienia. Dodatkowo chodziłam na terapię. Pomogło mi to, nie powiem. Na studiach również się stresowałam przed sesją, ale było już o wiele lepiej, bez takich "akcji", co wcześniej. Koszmar powrócił, gdy zaczęłam próbować zdać na prawko. Najgorsze, że na jazdach wszystko mi dobrze wychodzi, jestem chwalona przez instruktora, a na egzaminie stresuję się nieziemsko. Wzięłam już mnóstwo dodatkowych jazd, już nie wiem co zrobić. Na razie na stres piję meliskę i biorę magnez z wit.b, ale chyba to już za słabo na mnie działa. Z jednej strony może jakieś leki pomogłyby mi się trochę wyciszyć, z drugiej trochę się boję, że jakoś dziwnie będę się czuła. No i trochę mi wstyd iść z takim problemem do lekarza. Rodzice nic o tym moim wczorajszym "ataku" nie wiedzą. Bo co by sobie o mnie pomyśleli, że jestem jakaś nienormalna, czy co. Pewnie odradziliby mi kolejne podejście do egzaminu. Nie, nie zapisałam się jeszcze na następny bo mam wątpliwości, czy warto jeszcze próbować. Bo jeśli znowu się to stanie, co wczoraj? Może nie nadaję się na kierowcę, skoro tak reaguję na głupi egzamin? Myślałam o miesiącu przerwy, żebym trochę odpoczęła od tego zdawania (tak mi doradził instruktor). Rodzice też uważają, że taka przerwa to dobry pomysł. Tylko jest "mały" problem - 24 października kończy mi się ważność teoretycznego (tego nowego) i znów bym musiała go zdawać.Nie wiem, co mam zrobić, mam kompletny mętlik w głowie.

Jeśli chodzi o dietę, to trzymam się w miarę dzielnie. Słodkości max raz w tygodniu, nie podjadam między posiłkami, staram się pić więcej wody. Niestety nie ćwiczę, przyznam ze wstydem, jakoś nie mam do tego nastroju. Raz jestem strasznie senna, nie mam na nic ochoty, raz strasznie podenerwowana, aż się we mnie gotuje, mam ochotę "zabić" każdego, kto się do mnie zbliży. Takie huśtawki nastroju strasznie mnie męczą. A może powinnam chociaż trochę ćwiczyć, ubrać się ciepło, wyjść choćby na spacer. Może wtedy trochę by mi się humor poprawił?

No dobra, dość już tego mojego smędzenia. Kto to przeczytał, tego naprawdę podziwiam. 
Pozdrawiam Was cieplutko, obyście nigdy nie mieli takich problemów i dylematów.
  • kasia8921

    kasia8921

    29 września 2013, 15:37

    Wiem doskonale, że nadal kiepsko sobie radzę ze stresem. Tylko jakoś wstyd mi iść z tym do lekarza.

  • Julia551

    Julia551

    29 września 2013, 09:35

    Mam tak samo.Jak piszę jakiś test czy coś takiego to blada jak ściana.Kurcze,ale u ciebie o już poważniejsza sytuacja-powinnaś pójść do lekarza.