Od 4 dni jestem codziennie na siłowni. Okazało się, że kondycyjnie nie ma tragedii, ale pot się leje, ryj sinieje, cycki skaczą, dupa się poci... Co się kufa dziwię, mam nadwagę!
NADWAGĘ. Ja mam nadwagę.
I dziś, na domiar złego, zagadał do mnie znajomy trener. Znajomy, bo kiedyś chodziłam na siłkę nałogowo, później mnie nie było ROK. I mówi: 'Co, bierzemy się za siebie?', a ja: 'noo, bo patrz jak się spasłam'. A on na to: 'To czemu tak się zaniedbałaś'?
No właśnie, CZEMU?
Płakać mi się chce. A kto zrozumie, jak nie wy? Bf powie, że dla niego i tak jestem piękna, przyjaciółka, co może jeść wszystko, a i tak waży 45kg nie zrozumie, mama zrozumie, ale ona ma ten sam problem i ciężko jej go rozwiązać...
Mam jeszcze jeden problem. I to już abstrahując od diety, której nie stosuję, ćwiczeń, które nie wykańczają tak na prawdę.
Ciągle jestem zmęczona. Chłopak się ze mnie śmieje, że mogę spać i spać, a dla mnie to tragedia. Wczoraj padłam czytając książkę może o 22. Wstałam o 8, zrobiłam śniadanie, bf poszedł do pracy, a mnie znów słabość dorwała... Gdyby pies nie domagał się spaceru, bym zasnęła. Zmusiłam się do siłki, ziewałam ćwicząc, później zrobiło mi się lepiej. Teraz wróciłam do domu, i znów marzę o pójściu spać.
Mam wakacje. Do połowy września nie pracuję, do października nie mam zajęć na uczelni. Nie ma obiektywnej przyczyny mojego zmęczenia.
O co chodzi?
Może jestem po prostu grubą, skapcaniałą klempą....
Doła mam jakiegoś dzisiaj.