Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
6. Wypędzić lenia!


W poniedziałek, jako się rzekło, wybrałam się na ploty z G. To jak uwielbiam tą kobietę wymyka się wszelkim definicjom. Jak zawsze było świetnie, jak zawsze za mało, za rzadko, za krótko. :PP

Skupie się jednak na aspekcie jakim menu wypełnić takie spotkanie. Zacznę od tego, że w mojej opinii gdy spotykamy się z przyjaciółmi wybór miejsca gdzie w menu znajdzie się coś dietetycznego lub przynajmniej kalorycznie przyzwoitego, nie powinno stanowić problemu. To kwestia szacunku i chęci wsparcia - ja wiem, że zawsze na takie mogę liczyć. Nie inaczej było w poniedziałek. G. była bez obiadu, ja w domu zjadłam o 16:00 zupę, ale wiedziałam, że wrócę późno, a ostatni posiłek do 19, więc też chciałam coś wrzucić. Wybór pad na Pizza Hut. Tak, tak wiem, że może wydawać się dziwny,ale jednak. Przyjaciółka wybierała z menu, a ja postawiłam na bar sałatkowy. Lubię takie rozwiązanie. Jest lepsze niż sałatka z karty. Po pierwsze sama wybieram skład i ilość poszczególnych składników, po drugie wybieram sos sama. 

Stanęło na baby szpinaku, zielonym groszku (nie konserwowym), 2 ćwiartkach pomidora, 5 plastrach ogórka zielonego, łyżce kukurydzy, kilku zielonych fasolkach szparagowych. Wszystko oblałam jogurtem naturalnym i posypałam łyżeczką prażonych pestek dyni. ZIELONO było i pysznie. Wzięłyśmy dolewkę herbaty mrożonej. Nie była specjalnie słodka, ale pewnie swoją zawartość cukru miała - jakieś straty muszą być. ;) Było mi po prostu za ciepło żeby pić zwykłą, czarną herbatę. Wszystko wpisałam w aplikację Fitatu - bilans dnia 1634 / 1700 kcal. 

Aplikacja pokazywała mi, że na dzień mam 1700 kcal. Wydało mi się to dużo. poszperałam więc w ustawieniach i okazało się, że w zakładce: "Poziom aktywności fizycznej" było zaznaczone: niski -  1-3 dni w tygodniu. Uznałam,że na razie to nieprawda i zmieniłam na: bardzo niski - brak ruchu, nawet w pracy. Dzienny limit kcal w tym wypadku przeskoczył na 1500 kcal. To taki jaki dla chudnięcia, ustawiał mi również dietetyk, wiec zakładam, że odpowiedni.

Wróciłam późno, przed 22:00. Dokładnie resztką sił nastawiłam fit-kapuśniak i ugotowałam ciecierzycę, bo moczyła się od niedzielnego popołudnia. Nie chciało mi się, oczy już mi się kleiły, ale postanowiłam, że muszę, bo bez przygotowania plan dietetyczny szybko zaczyna kuleć, a stąd już krok do posypania się wszystkiego. Gotowałam zupę do w pół do dwunastej, kapuchą dawało jak ta lala, no ale czego się nie robi żeby być fit!!! :)

Ruch, hmm... nie będę okłamywać sama siebie. Nie ćwiczę. Już nawet nie mówię sama do siebie, że to z braku czasu, po prostu nie mogę się zmontować. Pewnie nakłada się na to wiosenne przesilenie tej zimy, ale nie zmienia to faktu. Po południu energii wystarcza mi na ogarnięcie "podręcznej" rzeczywistości, ale najchętniej zakopałabym się w pościel i spała. Masakra! Muszę przerwać ten zaklęty krąg - prowadzę życie leniwca, więc nie mam energii - nie mam energii, bo prowadzę życie leniwca! (pot) Bleee!

  • brawo-ja

    brawo-ja

    28 stycznia 2016, 19:27

    Miło mi ,że mój wpis dał ci do myślenia..Bierz się więc do roboty (oczywiście mam na myśli ćwiczenia), a gdy tylko zaczniesz to będziesz miała ochotę na więcej..Ja dzisiaj zrobiłam powtórkę z wczoraj i jestem z tego bardzo zadowolona..Pozdrawiam i trzymam kciuki ,aby Ci się chciało chcieć...