Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
27/49 - lekki świr na punkcie zdrowego odżywiania
i spora irytacja dla "selekcji materiału"


Gdy ostatnio okazało się, że skrupulatne podliczanie B/T/W przerasta mnie w praktyce, postanowiłam zagłębić się ponownie w kwestie "zwykłego" zdrowego odżywiania się.

W związku z tym, że do biblioteki było mi jakoś nie po drodze, utknęłam na necie, a konkretnie rzecz biorąc na blogach (tych fit i prozdrowotnych). Początkowe pierwsze wrażenie w większości bardzo pozytywne. Widać, że autor/ka odwiedzanego przeze mnie bloga "teoretycznie wie co robi", powołuje się na ogólnodostępną literaturę, ale nagle wyskakuje jakiś kwiatek, gdzie zaczynałam się zastanawiać: "czemu, ach czemu?!". Wszystko pięknie ładnie i nagle "coś". 
Zauważyłam, że "te kwiatki" zdarzają się głównie u osób, które mają problem z wagą. Blogi, w których nie porusza się kwestii zrzucania balastu są rozsądniejsze. Jednak jeśli takiego bloga prowadzi osoba odchudzająca się, możemy spotkać poplątanie wiedzy z dobrymi chęciami. A jak wszyscy wiemy, dobrymi chęciami... itp. itd. 

Najczęstsze "cosie", które rozkładały mnie na łopatki:

- blog dziewczyny, która bardzo ładnie i rozsądnie przeprowadziła swoje odchudzanie. Jednak przy publikowaniu swoich jadłospisów zapomniała wspomnieć, że jej menu nie jest uniwersalne, że nie każdy może zaczynać swoja dietę od takiego progu kalorycznego. Było rzucone magiczne stwierdzenie "dieta 1500 kcal" i większości odwiedzających blog osób, może pomyśleć, że jest to jakaś niezmienna norma. A dobrze wiemy, że tak nie jest.... Nie widziałabym problemu, gdyby pojawiły się ogólne wytyczne co do komponowania posiłków, ale jeśli ktoś zamieszcza szczegółowy jadłospis z podliczonymi kaloriami, to niech też wyjaśni, dlaczego te kalorie są dobrane tak, a nie inaczej...

- niejedzenie kolacji. I znowu, bardzo ładnie zbilansowane posiłki, i pada stwierdzenie, że "od lat nie jem po 17/18. Jedynym zauważalnym efektem jest to, że czasem chodzę głodna spać". Komentarz chyba jest zbędny, prawda?

- oczyszczanie organizmu. Rozumiem potrzebę pozbycia się zalegających treści jelitowych (tu można nieco się dokształcić i faktycznie ulżyć ciałku). Jednak takie codzienne "usuwanie toksyn" jest co najmniej dziwną praktyką, ponieważ organizm oczyszcza się sam. 
Możemy mu pomóc nie ładując w siebie przetworzonego syfu, ale dobudowywać ideologię do wody z cytryną, octu, czy jakiś "specjalnych koktajli" - na prawdę, nie widzę sensu.

-"Na śniadanie wypijam świeżo wyciśnięty sok. Syci mnie do południa". 
Sok? Świetny pomysł! Tylko dlaczego sam??!
A potem oczywiście widzimy jakiś długi wywód na temat najczęstszych błędów popełnianych w odżywianiu się.

- ucinanie kalorii, przy aktywności fizycznej. I znowu wszystko zależy od różnych czynników, ale wydaje mi się, że najlepszą radą, dla osoby, która postanowiła "doprowadzić się do porządku" będzie zachęcenie do początkowego ograniczenia, a ostatecznie do wywalenia wysoko przetworzonej żywności i rozpoczęcia systematycznej aktywności. 
A nie od razu "musisz zrezygnować, z tego, tego i tamtego i ćwicz dopóki nie dostaniesz palpitacji serca". 
Zmiana wszystkich nawyków naraz rokuje szybką porażkę! No niestety, taka prawda.

- produkty typu light lub 0% i argumentacja, że jak mocno przyciśnie chęć na słodkie to można...
Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie można!! 
Jak przyciśnie chęć na słodkie możemy wypić kakao osłodzone miodem, zaopatrzyć się w gorzką czekoladę, zjeść sałatkę, owocową, zrobić kisiel lub upiec ciasteczka owsiane z bakaliami. Opcji jest mnóstwo!

- Rzecz, która denerwuje mnie najbardziej. Dlaczego ktoś, kto obnosi się jako mentor w kwestiach związanych ze zdrowym odżywianiem się, używa w kuchni kostek rosołowych??!! Gotowych sosów z torebki, jakiś dziwnych "kucharków"??? No dlaczego?! 
Jest to syf, nad syfy. "Gotowe przyprawy" zostały przebadane w każdym kierunku, wyniki tych badań są jednoznaczne, a jedyny wniosek, który się nasuwa to - NIE JEŚĆ!!
Tym bardziej, że taką "kostkę" można bardzo łatwo zastąpić....
No fakt, danie będzie się robiło pół godziny dłużej...


Mam jeszcze więcej do powiedzenia na ten temat, ale widzę, że zrobiła mi się straszna epopeja.
Może dodam jeszcze tylko to, że wychwycenie tych wszystkich "niedociągnięć" zajęło mi ponad rok. Gdybym swoją drogę z odchudzaniem rozpoczęła od zagłębienia się w zdrowe odżywianie, a nie szukanie i wypróbowywanie kolejnych "popularnych diet" już dawno byłabym laska Jestem tego bardziej niż pewna.