Wiem, wiem...lepiej wyglądałoby podsumowania przy takich ładnych, okrągłych datach, ale jutro mam dzień pełen wrażeń (kolejne rozmowy kwalifikacyjne) i całkiem prawdopodobne, że podeszłabym do zagadnienia po macoszemu, a chcę Wam trochę opowiedzieć.
Już wiecie, że tym razem miało być inaczej, lepiej, na stałe. Doskonale wiem, że potrafię trwać w deficycie i odnotować sukces wagowy na tym polu. Natomiast kompletnie nie umiem z takiej diety wyjść. Może nigdy nie było to dobicie do wagi początkowej, ale z osiągniętą szczupłością żegnałam się dosyć szybko. Mając na uwadze to i tyradę lekarzy, którzy z dobre pół roku musztrowali mnie, że to nie jest dobry czas na odchudzanie, musiałam zrobić porządny rachunek sumienia i obrać drogę, która przywróci mnie do tak zwanej normalności. Można powiedzieć, że starałam się realizować jak się da (najprościej!) punkty poniżej.
Aby wrócić do zdrowia, dobrej formy i prawidłowej wagi w kwestii diety należy:
1. Pilnować aby była urozmaicona (a przy tym unikać nadmiaru).
2. Posiłki powinny być prawidłowo przygotowywane (kwestia dotycząca przypraw, obróbki termicznej, makro, wartości odżywczych i te sprawy).
3. Uregulowana (te same pory posiłków, odstępy między nimi).
No i to co u mnie najbardziej kuleje, a jest niezbędne do utrzymania zdrowego stanu rzeczy
4. Uprawianie aktywności (nie sportu, ale zwyczajnej codziennej aktywności, która nie obciąży i nie zestresuje zbytnio organizmu). Niby sporo chodzę, ale chodzenie to życie i jak widać w moim przypadku nie przyczynia się do utraty wagi. Tutaj potrzebny jest dodatkowy wysiłek (między innymi dlatego uparłam się na pracę fizyczną).
Tak jakby punkt 5 (może i najważniejszy) ogarnąć głowę. Rozprawić się z przysłowiową spódnicą, która przeszkadza kiepskiej baletnicy. Poukładać przestrzeń wokół siebie, aby nie było takich bzdurnych rozpraszaczy. Bzdurnych, bo obiektywnie to jest nic, natomiast subiektywnie skutecznie hamuje przed podjęciem działań. O tym wszystkim poczynię inny wpis, bo tutaj zaraz zrobi się coś, przez co nikt nie przebrnie...
Micha jest całkiem przyzwoicie ogarnięta (dieta przeciwzapalna, unikam pszenicy, trochę cukru w diecie jest, ale obiektywnie w granicach rozsądku). Żeby ruszyć wagę musiałabym obciąć kalorie, a tego robić nie chcę. Wierzę, że przy 1800 kcal też ją można zredukować, tylko trzeba...się ruszać. Jak jutro dobrze pójdzie to będę miała więcej ruchu niż bym chciała xD
Jakoś na dniach wrzucę też kilka jadłospisów. Napiszę, jak sobie poradziłam z odstawieniem pszenicy i jakimi deserami się raczę. A na razie mimo chęci, myśli mi błądzą wokół jutrzejszych atrakcji, więc to dobry czas, żeby przerwać wpis ;)