Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Wracam jak bumerang


A właśnie tak, jak w tytule. Jak bumerang - wracam do diety. Znów upragnione 60kg sie oddaliło, a mi w głowie zapaliła się czerwona dioda ostrzegawcza z podpisem
 "UWAGA-NADWAGA!"
Toteż biorę się za siebie po raz kolejny, raczej bez pozytywnego nastawienia. Rzygać mi się chce śniadaniem złożonym z dwóch łyżek musli zalanych połową litra mleka. Ale wiem, jestem świadoma, że bez tego sobie nie poradze.

Zaczynam odliczanie. Od dziś 101 dni do naszego ślubu. Suknia wisi w szafie, rozmiarem jest tak akurat. Mam nadzieję, że zrzucenie tych paru kilogramów nie spowoduje, że owa sukienka zleci ze mnie jak z wieszaka i na gwałt będzie trzeba szukać krawcowej.

Wizyta w decathlonie zakończyła się uszczupleniem portfela o sumę dość znaczącą oraz powiększeniem odzieżowego dorobku o:
- wściekle brzoskwiniową bluzę do biegania
- najtańsze buty sportowe
- czarne, rozciągliwe spodnie dresowe (też do biegania podobno)
Niestety nie mogę się zmusić, żeby wyjść w taką pogodę biegać. Tym bardziej, że oskrzela wyją o ratunek - dziwna bezgorączkowa choroba z wielkim kaszluchem. Nie wiem dlaczego, ale kompletnie mnie to bieganie nie kręci. Ale będę próbować się zmusić.

Półtorej godziny temu minęła mi pora lunchu, a ja wcale nie mam ochoty jeść. Doczekam chyba do obiadu.

Czyżby to już był czas na jesienną depresję???