Nie mam siły. Wszystko mnie przerosło. Dosłownie.
Tydzień w tydzień mam zajęcia. W przyszłym tygodniu mam dwa egzaminy i 5 zaliczeń. Zaliczenia na ocenę w formie egzaminu. Luz. Nie wiem jak to ogarnę.
W pracy jakaś masakra. Mój szef chyba przechodzi kryzys wieku średniego, bo nie dość, że obcina pensje, to zapowiedział, że będzie zwalniał, bo kryzys. Znając życie pójdę na pierwszy ogień, bo ktoś może robić to, co ja za połowę stawki. No cóż życie.
W domu też nie najlepiej. Potrzebuję wsparcia głównie psychicznego, bo naprawdę się rozsypuję, a takiego nie mam - wręcz przeciwnie.
Jeszcze dzisiejszy wieczór - siedzę i ryczę. Zostałam jako jedna z nielicznych do końca na wykładach i babeczka podyktowała nam pytania jakie będą na teście na egzaminie. Nagrałam je na telefon, a ten zaraz po wyjściu z uczelni mi się zepsuł. Wszystko szlag trafił. Jak go oddam na gwarancję znowu wykasują mi większość kontaktów, zdjęcia, muzykę, bo nie zgrałam tego na kartę pamięci.
Waga mi się zepsuła, a raczej baterie są do wymiany, także nie wiem ile ważę. Może to i lepiej, bo pewnie bym się załamała. Diety nie ma, co więcej obawiam się, że niedługo zacznę świecić, bo funkcjonuję tylko dzięki kawie i energetykom. Tak, wiem, że to cholerstwo, świństwo i chemia, ale uwierzcie, że przy takiej ilości nauki, przy pracy po 9 godzin dziennie, dodatkowych korepetycjach i innych zajęciach ponadprogramowych muszę się wspomagać. Mój organizm potrzebuje snu, a taki zapewnię mu dopiero po 16 lutym, Zajebiście nie? Jak jeszcze raz od kogoś usłyszę, że "wyśpisz się po śmierci" dam mu w zęby.
Przy tym wszystkim nawet nie mam czasu porządnie zadbać o siebie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz się balsamowałam, paznokcie obgryzłam (pierwszy raz w życiu!), w buzię wklepuję tylko krem. Nogi nie wydepilowane, paznokcie u stóp niepomalowane. Obraz nędzy i rozpaczy. Jedzenie - co upoluję to zjadam. Czyli kanapki, jogurty, obiady odgrzewane, bo przywiezione od mamy i całe szczęście, bo jakbym ich nie miała, to pewnie żadnego ciepłego posiłku w ciągu dnia bym nie jadła. Jak tak dalej pójdzie to będę wyglądała jak mastodont, albo inne prehistoryczne stworzenie.
Potrzebuje zmian w moim życiu i to dość poważnych. Pracy już szukam innej, zaraz po sesji biorę się za FCE, muszę poszukać odpowiednich studiów magisterskich które połączą moją polonistykę i pedagogikę. Dietetyczka ułożyła mi dietę więc zamierzam na nią przejść. Nie wiem tylko co począć z moim życiem osobistym.
Zmiany zaczęłam od dzisiaj - zmieniłam tapetę na pulpicie.
Zawsze coś.
To tyle. Temu, kto dobrnął do końca życzę miłego wieczoru.
KzA.
Tysiia
3 lutego 2013, 22:21oj :( kurcze..ale zbieg wielu niemiłych spraw :( aż nie wiem co napisać....mam nadzieję, że będzie lepiej. zmiana tapety jak najbardziej! od czegoś trzeba zacząć!!!trzymaj sie kochana:*
kokoszanelka
3 lutego 2013, 21:36oj biedulka:(mam nadzieje ze wszystko sie uloży!!!3mam kciuki!!!dasz radę mała:)
ewela22.ewelina
3 lutego 2013, 21:30oj kochana nie zazdroszcze... ale musisz sie jakos podnies i bedzie dobrze!!
fokaloka
3 lutego 2013, 21:22Trzymaj się kochana.