Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
ciemne chmury


Dzisiaj uzmysłowiłąm sobie, że jestem prawdziwą "kurą domową", jasne, że ktoś dzieci musi wychować, ale niekiedy nie wytrzymuję tej monotoni.

Mój dzień zaczyna się ok 7 rano. Już na łóżku myśle, czy Amelka zje mi choć trochę mleka,żeby nie była głodna i wytrzymała w drodze do szkoły. Raz zje, raz nie. Idę budzić Gabrysie i już wiem, że równoznacznie z otworzeniem oczu będzie foch. Jeszcze nigdy nie obudziła się i nie była zadowolona,że idzie do szkoły. Co prawda dopiero zaczyna swoją edukacje, bo chodzi do pierwszej klasy, ale jak tylko skończyła 2,5 roczku poszła do przedszkola, bo ja już chciałam iść do pracy. Chciałam, nie chciałam, ale musiałam gdzieś wyjść, bo bym zwariowała. No więc budzę Gabrysie i idziemy do kuchni na śniadanko - ja szykuje jej kanapki do szkoły, a ona siedzi przed telewizorem i ogląda swoją "Violette. Więc z Amelką na ręku lub we wózku kszątamy się po kuchni, czas biegnie nieubłaganie a Gabrysia nadal jest na początku kanapki, którą dostała 15 min temu.Jakoś poszło kanapki naszykowane, jedna wmuszona w domu, bo jak znam życie w szkole nie zje ani jednej (przy takim jedzenie nadwagi się nie nabawi). 

Czas do wyjścia... Ubieram Amelkę i ciągle muszę poganiać Gabrysię. Amelka do nosidełka, Gabrysia zapięta, jeszcze tylko dwójka chłopców sąsiadki i jedziemy. Wpadam do szkoły upocona,bo trzeba zapiąć, odpiąć dzieciaki a jeszcze mała nie chce siedzieć w nosidełku. Już dzwoni dzwonek.Dlaczego dzieci tak się ociągają? (szloch)

Już siedzę w aucie i jadę z Amelką do domu.Czekam tylko do 9, bo wtedy ta mała kruszynka idzie spać, a ja albo próbuje nadgonić zaległości domowe, albo siadam wymęczona ( o 9 rano:D) i pobudzam się kawą.

Czas do przyjazdu Gabrysi ze szkoły przebiega mi błyskawicznie - odbiera ją sąsiadka, mama tych chłopców, których ja zabieram rano. Robie obiad, bawię się z małą, niekiedy koszę trawę i wiele innych czynności naraz. Potem jest odrabianie lekcji i znowyu to samo - zabawy z dziećmi, ogarnięcie domu, kąpiel dzieci i wieczorem chciałabym mieć trochę czasu dla siebie, ale wtedy dzwoni Andrzej i znowu muszę się komuś poświęcić, bo on musi mi powiedzieć, że już mu się za nami przykszy, że czeka tylko kiedy skończy mu się kontrakt i wróci do domu. I tak jest codziennie, tylko z malutkimi zmianami.

Mam dosyć, ale na razie nie mogę niczego zmienić. Andrzej nie zmieni pracy, bo przy kaliskich możliwościach płacowych na niewiele byłoby nas stać, a ja nie mogę narazie wrócić do pracy, bo kto przypilnuje dzieci. A gdybym wróciła do pracy, to już wogóle bym palcem do d.... nie trafiła, bo po pracy musiałabym zrobić to co robie do południa i po południu. 

Sytuacja patowa.

Pocieszające jest to, że za parę dni wyjdzie słoneczko, przejdzie mi zły humor i inaczej spojrzę na swoją sytuację.

Tym optymistycznym akcentem zakończę dzisiejszy wpis!

Pa!:)

  • madziaxxll

    madziaxxll

    24 września 2014, 10:38

    Jesteś wzorową mamą i Panią domu!Podziwiam