Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Nic ciekawego.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1156
Komentarzy: 35
Założony: 14 października 2015
Ostatni wpis: 7 lutego 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Kladzia922

kobieta, 32 lat, Wrocław

162 cm, 81.50 kg więcej o mnie

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 lutego 2016 , Komentarze (3)

Jestem beznadziejna. Bezsilna. Do kitu. 

Mam zaburzenia odżywiania. Pocieszam się jedzeniem. Napady na słodkie. Napady na wszystko co w lodówce. Czy jestem głodna czy nie, to te napady występują. 

W listopadzie postanowiłam wziąć się w końcu za siebie. Zmienić swoje życie na dobre. Poszłam do dietetyczki. Rozpisała mi dietę i od 20 listopada zaczęłam przygodę. 20 stycznia wynikiem było - 7kg. Super, cudownie, rewelacja. Żadnych napadów, wszystko zgodnie z planem żywieniowym. Żadnych odstępstw.

A od tłustego czwartku mam tłusty czwartek do dnia dzisiejszego. Nie mam opanowania w jedzeniu. Nie mogę tego powstrzymać. Musze wrócić do diety, codziennie mówię, że już jutro będzie wszystko zgodnie z jadłospisem, a tak nie jest. Mój żołądek się już buntuje. Pochłaniam takie ilości jedzenia, słodyczy, że to się nie mieści w głowie. Może większość mnie nie zrozumie, że jak tak można. Ale to tak samo jak z uzależenieniem od papierosów, alkoholu. No po prostu musisz, chociaż brzuch cie boli, chociaż chce ci się rzygać i nie możesz się podnieść. To jest silniejsze od człowieka... Wredny, okropny nałóg. 

Wiem, że potrafię. Wiem, że jestem silna i dam radę. Ale niech mnie ktoś kopnie w dupe, doda motywacji. Dzisiaj już zjadłam powiedzmy, że w normie. Rano chciałam lecieć do sklepu po ciastka, ale się powstrzymałam. Zjadłam truskawki w zamian. Później obiad... zjadłam oczywiście większą porcję niż powinnam. No ale nie było szaleństwa wielkiego i tak. Jutro już będzie wszystko zgodne z dietą. Żadnych cheatday'ów! Nie potrafię tak, bo mój jeden cheat day trwa tydzień albo i dłużej. Jestem załamana, waga wskazuje 2kg więcej. I na co się tak cieszyłam z tych 7 kg? Skoro już jest 5kg? Jestem głupia. I wszystko zaczynam od nowa...

Jestem silna. Silna, silna, silna, silna, silna, silna!!!!! Nie dam się po raz kolejny temu, nie dam się.

Sorki za te brednie, musiałam wyrzucić gdzieś to z siebie. Lepiej mi.

15 października 2015 , Komentarze (7)

W poprzednim wpisie pisałam, że dzisiaj salsa. Nie poszłam, co się wiążę z rezygnacją z kursu. Nie czuję się tam komfortowo. Nie wiem co na siebie włożyć żeby mojego sadła nie było widać. Nie lubię jak faceci stoją za mną i się na tyłki i na mnie całą patrzą. Zamiast się cieszyć, bawić, to ja tylko myślałam jak mi tam źle. Dzisiaj miały się zacząć już tańce w parach. Od tygodnia myślałam, stresowałam się, że zostanę bez pary, bo nikt nie będzie chciał ze mną tańczyć. Mimo, że cały czas się tańczy z kim innym. Ale i tak byłabym pewnie ostatnią dziewczyną, z którą któryś chciałby być w parze. Więc nie poszłam, nie chciałam czuć wstydu i zażenowania. Może i tak nie byłoby, MOŻE. Ale nie mogłam przestać o tym myśleć i się przejmować. :(

Niestety jestem osobą, która się przejmuje opinią innych. Nie potrafię mieć wszystkiego w tyłku. A tam czułam, że to nie dla mnie. Wszystkie dziewczyny takie, ładne, szczupłe, tylko ja taka... 

Uwielbiam latynoskie rytmy, salsy i zumby. Ale wszystko solo i w gronie kobiet, które również ćwiczą i również są nieidealne jak ja. Wtedy się nie przejmuję niczym. Tam na kursie się przejmowałam wszystkim.

Głupia jestem. Moja samoocena sięga zeru. 

15 października 2015 , Komentarze (10)

Staram się nie rozjeżdżać, nie myśleć, jeść normalnie. Moja dieta najpierw rozpocznie się wyeliminowaniem napadów. Bez tego nie zrobię nic. Bo utrzymam dietę tydzień, a po tygodniu zjem całą lodówkę w czasie napadu i będzie po diecie i jej efektywności. Dlatego dzisiaj może nie super dietowy jadłospis:

I śniadanie - 2 kromki żytniego chleba, serek wiejski

II śniadanie - banan, jabłko, kawa z mlekiem

Obiad - żurek, biała kiełbasa, 2 kromki żytniego chleba

Podwieczorek: kawa, jogurt naturalny z łyżeczką dżemu truskawkowego (własnej roboty)

Kolacja: 2 jajka na twardo, kromka żytniego chleba, ogórek zielony, łyżeczka majonezu

W międzyczasie: herbata, woda

Aktywność fizyczna: 2,5 h salsy.

Humor dzisiaj okropny. Nerwus ze mnie straszny. 

14 października 2015 , Komentarze (15)

Pół życia diet, drugie pół tycia. I tak w kółko macieja.

Zabierałam się za napisanie tutaj bardzo długo. Aż dzisiaj, przy tak cudownie dobijającej pogodzie, stwierdziłam - piszę. Muszę pisać. Muszę, bo jestem ostatnio sfrustrowanym człowiekiem. Sfrustrowanym do tego stopnia, że nie chce mi się wychodzić z domu. Nie chce mi się stroić (bo i tak wiem, że nie wyglądam dobrze), nie chce mi się ładnie wyglądać (bo i tak nie wyglądam ładnie), nie chce mi się kupować nowych rzeczy (bo w każdej nie wyglądam dobrze), nie chce mi się nic.

Mam problem z jedzeniem. Od wielu, wielu lat. Zachowuję się jak bulimiczka, z różnicą, że nie wymiotuję. Potrafię pochłonąć kosmiczne ilości jedzenia. Słodkiego, słonego, jakiegokolwiek. Jem i się opanować nie mogę. Jem aż mi niedobrze, aż mnie boli brzuch, aż się ruszyć nie mogę. Nie mam tak cały czas. Potrafię pół roku mieć z tym spokój (wtedy się odchudzam), a przyjdzie taki dzień, że dietę szlag trafia, a ja jem i jem. Nie, 'jeść' to złe słowo. Ja żrę. Oczywiście jak nikt nie widzi. Chowam jedzenie po szafkach żeby współlokatorka nie widziała. Najgorzej jak jedzie na weekend do rodziców. Mieszkanie jest wtedy tylko moje, a ja zataczam się z obżarstwa. A później mi źle. Później mi wstyd przed samą sobą. I obiecuję sobie, że to dzisiaj ostatni taki dzień, że to tak na pożegnanie, że już więcej nie będę, że od jutra wracam do normalnego, zdrowego żywienia. A jak przychodzi to "jutro" idę do sklepu i nie mijam półek z bułkami i słodyczami obojętnie. I znów jest "od jutra", i że dziś to ostatni dzień... A jutro? Jutro znów to samo. 

Czy to nałóg? Czy to słabość? Co to jest? Od dziecka lubiłam jeść. Ale do liceum byłam większa, ale w granicach powiedzmy normy. Wahałam się pomiędzy 55 kg a 75 kg (przy wzroście 162). Później była dieta Dukana, a po niej straszne problemy hormonalne. Niedoczynność tarczycy, insulinooporność. Po stwierdzeniu io (dwa lata temu) - diety, sport i -10kg. Później znów olałam. Znów wpadłam w wir... jedzenia. Później jakieś miesięczne epizody dietowe z rezultatami w okolicach -3kg. A teraz jest teraz, od wakacji mam jazdę na jedzenie i nie mogę przestać. W tym momencie moja waga jest największa w całym moim życiu. I obiecuję sobie, obiecuję, że nigdy nie będę miała dziewiątki z przodu. Nigdy. Brakuje mi teraz 2,5 kg. Ale nie mogę, no nie. Inaczej ubieram się i idę prosto do psychologa, dietetyka, nie wiem. Do kogokolwiek, kto mi palnie w łeb.

Czuję, że osiągnęłam dno. A od dna trzeba się odbić. Własnymi siłami. Nie uznaję pomocy, z tym problemem muszę sobie poradzić sama. Tylko ja. Bo nikt nie wie o moim problemie. I nie chcę żeby ktokolwiek się dowiedział. Nie wie rodzina, nie wiedzą znajomi. Na zewnątrz wszystko jest w porządku. Jestem człowiekiem, który nie znosi okazywania słabości. Wszyscy uważają mnie za silną kobietę, która twardo stąpa po ziemi. Która ze wszystkim sobie umie poradzić. Tak, radzę sobie ze wszystkim, tylko nie z TYM problemem. Nie potrzebuję ich wsparcia, bo dla mnie takie wsparcie oznacza litość. A ja nie znoszę litości, nie w stosunku do mnie. Ja się w to wpakowałam, ja się z tego wypakuję. Poza tym, wstyd mi. Cholernie mi wstyd, że taka głupia rzecz jak jedzenie wygrywa ze mną. Kieruje moim życiem. Najgorsze jest to, że mam świadomość, że tak nie powinno być. Ale jest. I trzeba coś z tym zrobić, bo zabija mnie od środka. Niszczy, niszczy we mnie wszystko. Pewność siebie, siłę, wytrwałość. Wszystko.

Jest jedna rzecz, która mnie ratuje. Sport. Kocham tańczyć i ćwiczyć na fitness. Jak chodzę codziennie na zumbę to nie jem. Bo jak się najem to wiem, że nie dam rady pójść na zajęcia. A na te zajęcia czekam od kiedy otworzę rano oczy. Ale nie ćwiczyłam od początku wakacji, więc jem. Bo po co być na diecie, skoro bez sportu i tak nie schudnę? Więc sobie jem dalej, dopóki nie wykupię sobie karnetu. I właśnie zamierzam to zrobić znów. Kontuzja stopy przeszła, mogę ćwiczyć. Błagam, żeby to coś dało.

Chcę być zdrowa. Chcę być ładna. Chcę być szczęśliwa. Chcę kupować ubrania i w każdym ciuszku dobrze wyglądać. Chcę żeby się za mną faceci oglądali na ulicy. Chcę żeby na imprezach mnie brali do tańca. Chcę żeby wodzili za mną wzrokiem. Chcę znaleźć miłość swojego życia. Chcę być po prostu szczerze szczęśliwa. 

I to wszystko zależy wyłącznie ode mnie.