Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Milion lat temu...


Jak dziwnie jest po latach czytać swoje słowa, odnajdować w nich dawną siebie, przeżywać przeszłość tak trochę, raz jeszcze. Jak dziwnie jest przyglądać się sobie, kręcić głową, nie wierzyć, że tamto życie, to było moje życie. Jak dziwnie jest wiedzieć, że przeżyłam to wszystko. Grubość, chudość, chorobę, diety, zmęczenie, zrealizowane już dzisiaj marzenia. I cholera, tyle nas przecież jeszcze czeka. Między tym co kiedyś, a teraz wydarzyło się tak wiele. I jeszcze więcej się przecież wydarzy, bo budząc się codziennie rano gonimy to kiedyś, które zbliża się, oddala i łapiemy niezdarnie te krótkie chwile, spojrzenia i słowa, dla których warto się budzić i przeżyć zimę. Bo to jedno w tym całym dziwnym życiu się jakby nie zmieniło. Wciąż nie znoszę zimy, zimna i grubych kurtek, pod którymi wciąż czuć chłód. Powoli jednak uczę się dostrzegać plusy, w każdej porze roku, na siłę łapiąc ciepłe wspomnienia ze świąt, z długich nocy, rozpoczynających się tuż po 16:00. Bo znowu bez wyrzutów zjem czekoladę, wypiję grzane piwo z miodem w towarzystwie przyjaciół i zamówię na kolację największą pizzę. Nie pamiętam już jak to jest liczyć kalorie i odmierzać czas do posiłków. Może tak jak minęła moja niezdrowa fascynacja chudością, tak minie mi kiedyś rozsądne nielubienie śniegu. Czas płynie, czas pokaże. Przeżyć trzeba wszystko, każda porażka uczy nas czegoś i po czasie często pokazuje, że żadną porażką przecież nie była. Chociaż powrót do wagi sprzed diety porażką byśmy przecież nazwali, ja to widzę to w zupełnie innych kategoriach. Czytam Małeckiego, Myśliwskiego i Rienta. Zachwycam się stwarzaną przez nich w słowach rzeczywistością. We wspomnieniach stoję na końcu świata, dotykam zimnego jak lód oceanu i patrzę na najpiękniejsze plaże Europy. Widzę chmury dotykające koron drzew i zachody słońca przyprawiające o zachwyt. Słyszę słowa, które brzmią we mnie ciągle i pozwalają jeszcze wierzyć, że coś potrafię, że beze mnie to ciężko. Awansowałam w ciągu trzech miesięcy i odkryłam, że naprawdę da się lubić swoją pracę, a niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu, by dokonać w nim cudu i zmienić nas na lepsze, a później otwieramy oczy i nagle znikają. I nie wiem co dalej, bo jednak to życie, nie żaden sen i nie można mieć przecież wszystkiego, a jego płynność polega na tym, że raz jest dobrze, raz źle, raz byle jak, a czasem nawet nie ma nic. Mimo, że bardzo chcemy, to czasem jeszcze nie ten czas. I nie trzeba z tym walczyć, trzeba się pogodzić i albo stanąć w miejscu, albo szukać dalej. A najmniej istotna w tym wszystkim jest chyba nasza waga, bo najlepsze co mnie spotkało wydarzyło się właśnie wtedy, gdy nie myślałam o tym, czy moje nogi nie są zbyt grube, a ciasto zbyt kaloryczne; gdy jedzenie przestało mieć większe znaczenie; gdy pojawił się człowiek; ambicje i cały ten różnorodny świat. Gdy wygrzebałam z siebie odwagę i szczęście, które mieści się w rozmiarze L. Dlatego po czasie nigdy nie powiem, że poniosłam porażkę, bo mój brzuch był chudy, a teraz nie jest. I zrozumie to chyba każdy kto przeżył całe to piekło związane z zaburzeniami odżywiania. 

  • .Piugeth.

    .Piugeth.

    21 października 2018, 21:32

    Obserwowałam Cię lata temu, wróciłam na vitalię przed dwoma dniami i tu nagle także Twój powrót. Cóż za zbieg okoliczności :)

  • Furia18

    Furia18

    19 października 2018, 23:56

    Jaki piękny wpis :)