Jak to w życiu, bywają złe i dobre dni. Kiedy ktoś próbuje złamać twój kręgosłup moralny, kiedy próbuje wmówić ci że czarne jest białe, a białe jest czarne, to stajesz przed lustrem, patrzysz sobie w oczy i myślisz: kim jestem? Potem zastanawiasz się jeszcze przez chwilę, czy aby na pewno nie powinieneś splunąć i kiedy już wiesz, że zrobiłeś wszystko co jest możliwe, abyś nigdy nie musiał opluć lustra (bo potem trzeba będzie je wytrzeć, a to taka prozaiczna czynność) i chociaż możesz na zawsze pozostać jedynym etycznym dinozaurem w promieniu 30 km, to wiesz, że tak musi być. A jak już skończysz te egoistyczne kontemplacje nad własną osobą, to czasami pomyślisz o innych. A potem siądziesz i przelejesz to na „papier”. Tak też musi być. Także siedzi sobie na kanapie małe krępe i wywrotne ja i przebiera palcami po klawiaturze - bo lubi.
Zastanawiam się nad pewnym człowiekiem. Czy strach przed utratą pracy może być tak wielki i tak wszechogarniający, żeby postąpić na tyle obrzydliwie, aby nie móc spojrzeć ludziom w twarz. Żeby kogoś sprzedać, skłamać i złożyć swój własny podpis pod kłamstwem, oszczerstwem, pomówieniem? A potem przemykać korytarzem jak cień, uciekając przed tym co się zrobiło, tak jakby uciekało się przed własnym sumieniem. Zgarbiony, jakby zaszczuty. Zamykać się w pokoju i dalej trwać w otępieniu. Chować się jak mysz do dziury. Niewiele osób wie co zrobił, a jednak jak patrzę na niego to wydaje mi się, że on czuje to piętno na placach, na ciele, na czole. Patrzę na niego, a on patrzy w podłogę, robi się buraczano czerwony i ucieka. Nie odzywa się poza zwykłym, dzień dobry - do widzenia. On wie, że ja o tym wiem. Jakby się dowiedzieli inni, to mógłby być lincz, ostracyzm, dlatego nie mówię nikomu. Powinnam czuć nienawiść, obrzydzenie. A normalnie czuję żal. Jest mi go najnormalniej w świecie szkoda, że zabrakło mu zwykłej cywilnej odwagi, żeby nie zgodzić się na napisanie tego co napisał, żeby nie wyrazić zgody na utratę własnego człowieczeństwa. I zastanawiam się jak wygląda jego lustro. Czy jego żona myje je codziennie, dwa razy dziennie, czy częściej. A może po każdym splunięciu sam przeciera je taką szarą, zmurszałą, wielorazową chusteczką. I nie wiem czemu, potem widzę maszerujące wojsko i heroiczne walki i myślę sobie, że wtedy kiedy rzeczywiście ludzie przestawali być ludźmi, to było w nich więcej człowieka, niż w wielu współczesnych dzisiaj. I gdyby dzisiaj ten smutny człowiek musiałby stanąć, wyjąć karabin i walczyć, to zapytałby się „Jaka ojczyzna? Z kim walczymy? A nie, to ja jestem Niemcem.” I zabrałby swoje zgarbione plecy do najbliższego pociągu z widokiem na Frankfurt nad Odrą.
Ale ja niepoprawna romantyczka jestem, dinozaur który wierzy, że ludzie mają to coś co nazywa się honorem, że istnieje obiektywna prawda – nie tylko moja, dobre intencje i sprawiedliwość. A potem następuje zderzenie marzeń z rzeczywistością i wyzwala się energia i zamiast walić z siłą atomu, to w tym wypadku robi takie małe psyt i opada jak pęknięty, przez nikogo nie chciany balonik. Nie potrafię nienawidzić tego biednego człowieka.
silva27
2 lutego 2016, 09:39Faktycznie dzisiejszy świat to nie miejsce dla ludzi z wytrzymałym na naginanie kręgosłupem moralnym. Wręcz przeciwnie będą Ci mówić, że jesteś "taka nieelastyczna", czytaj "nieżyciowa". No, ale moja ś.p. mama mawiała, że "od woła należy wymagać jedynie sztuki mięsa", którą to maksymę często stosuję i nie wymagam od ludzi niemożliwego dla nich. Ludzie są jacy są, ich nie zmienisz, ważne jest ile od siebie wymagasz i czy sobie jesteś w stanie spojrzeć w twarz. Tyle w temacie. Myślę, że mamy podobne podejście do tego ciekawego zjawiska.Pozdrawiam :-)
Lachesis
2 lutego 2016, 17:38Fajne powiedzenie. Nie słyszałam go, ale podoba mi się i nadaje się na moją tablicę mądrości. Pozdrawiam