Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Brutalna rzeczywistość


Powróciłam z gór. Głowa w chmurach, wszechogarniające uczucie lekkości i halny we włosach zostały setki kilometrów za mną. Ale goniły, tylko mnie nie dogoniły – byłam szybsza. Jechałam do domu w okropnych warunkach pogodowych, jeszcze z poczuciem że wszystko może być tylko lepiej. A brutalna rzeczywistość dopadła mnie, na początek we własnej łazience. Bo przecież nie byłabym sobą jak bym z pod szafki „podszafkowej” nie wyciągnęła i na nią nie wskoczyła. Takie nieautoryzowane ważenie. Oczywiście pełna nadziei, bo przecież pomimo sabotażu jedzeniowego, ruchu było co niemiara. A tu zonk  - kilo plus. No i głowa z chmur na podłogę, ciężka jakoś taka się nagle stałam, a po halnym zostały już tylko poczochrane włosy. A razem z nastrojem lawina smutnych zdarzeń. Mąż drażni, dzieci nie słuchają, a moja ulubiona alkoholiczka znowu zapiła i wpadła w histerię, siadła w dole i na jego dnie rwie wodorosty. Z racji tego, że nie mogę się przyzwyczaić do myśli, że taka wykształcona, na co dzień uśmiechnięta kobieta, niszczy swój umysł i swoje ciało alkoholem już od kilkunastu lat, to jak potrafię staram się jej pomóc. Ale nie potrafię. Nigdy nie miałam styczności z tym problemem i nie znałam wcześniej żadnego alkoholika, i pewnie dlatego tak strasznie trudno jest mi ją zrozumieć. W swojej naiwności cały czas uważam, że jest to kwestia silnej woli i chcenia. Taka choroba duszy, którą leczy się samemu. I nie przemawia do mnie, że jest to poważna choroba, na którą nie ma się wpływu. Jak by się chciało to by się miało. Strasznie nieskomplikowane pojmowanie tego problemu posiadam. Ale niezależnie od moich przekonań geopolitycznych w temacie samego alkoholizmu, to każdorazowo kiedy ona wpada w takie wibracje jak dzisiaj, kiedy jest to preludium ciągu, na tym dnie gdzie siedzi sama, to traci kompletnie poczucie własnej wartości. A zatem starałam się nawiązać z nią logiczny kontakt słowny i ponad godzinę tłumaczyłam, dlaczego ma się ogarnąć i stawić czoło wszystkim problemom i że nie może uciekać w butelkę, bo nie jest żadnym dżinem, żeby móc się tam schować. I po zakończonej kolejnej rozmowie, kiedy po raz kolejny dotarło do mnie że już naprawdę nic więcej dla niej nie mogę zrobić, bo przez ostatnie dwa lata próbowałam wszystkiego, kiedy stałam już kluczykami w rękach, żeby gnać na drugi koniec miasta zabrać portfel, zapasy i natłuc po łbie to mąż mój dobił mnie słowami „żeby ona się tobą tak przejmowała jak ty się nią przejmujesz”. I najgorsze, że miał rację. I najgorsze, że nawet jak bym kolejny raz pojechała, to to nic nie zmieni. Do następnego razu.

Zatem zostałam w domu i skupiam się na moim przybranym kilogramie, próbując go zaczarować, zakląć i zaafirmować, co by do jutra zniknął. Bo jutro jest autoryzowane ważenie. A góry są już tylko wspomnieniem. Do następnego razu. 

  • silva27

    silva27

    12 lutego 2016, 09:01

    Kilogram w górę? Tylko ? To moje marzenie po wyjeździe bez reżimu dietetycznego. Ja wystarczy że na weekend jadę i nie trzymam diety tak skrupulatnie i wracam z 2 - 3 kg na plusie - to jest dopiero cholerna magia! A kilogram to wiesz,... trochę wody zatrzymały styrane łażeniem mięśnie, trochę trzewia w związku z solą w oscypkach, trochę balastu jeszcze siedzi w jelitach. Kilogram to jest nic, Moja Droga, wiesz mi, mam 20-letnie doświadczenie w takich historiach i nic nie zwiastuje zakończenia mojej męki w tym zakresie :-/ Miłego dnia

    • Lachesis

      Lachesis

      12 lutego 2016, 09:16

      I to się nazywa wsparcie :-)))) I własnie tego będę się trzymać, tych styranych mięśni i tej soli. I wracam na prawidłowe tory odchudzania :-)

  • beaataa

    beaataa

    11 lutego 2016, 21:15

    Wiesz, ja często mam jak Ty teraz. Ganiam po górach, piję grzańce, jem pierogi, ganiam tak, że ledwo żyję (o tym nie piszesz) spodnie spadają, brzuch wklęsły, a na wadze tyle samo, albo więcej???!! Ki czort? A ulubione alkoholiczki.... może nie pomagasz pomagając, tylko szkodzisz, bo ona nie ogarnie się sama, jak ma współuzależnioną publiczność. Ten temat też przerabiałam, boleśnie, dwa razy i wniosek wyciągnęłam - trzymać się z daleka...for God's sake..

    • Lachesis

      Lachesis

      11 lutego 2016, 22:21

      Możesz mieć całkowitą rację, nie znam się na alkoholikach. Ale żeby tak z daleka? Ja już spisałam ją na straty, tylko serce się rwie żeby jakoś pomóc. A z wagą masakra, jutro będzie autoryzowane ważenie. Może udało mi się jakieś zaklęcie rzucić, i waga spadnie.