Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
24 wrzesień - promotor, uczelnia, gazetki


Zjedzone kalorie: 824 kcal

Aktywność fizyczna: ciągle nic

Poziom zmotywowania: yyy ciężko powiedzieć


Godzina 6:50. Trzeba wyjść z domu, trzeba iść na uczelnie. Umówiłam się z promotorem. Idę na pkp z fajną muzyką na telefonie. Droga miło mi mija. Teraz jak już jestem muszę kupić bilet do Katowic. Na szczęście mam 80% zniżki na przejazdy (mój ojciec jest kolejarzem), więc płace niecałe 5 zł w dwie strony :D. To teraz godzina jazdy pociągiem. Zawsze lubiłam jeździć i przy tym patrzeć co się dzieje za oknem lub czytać książkę tym bardziej, że w roku akademickim przeważnie się uczę bo co dzień trzeba coś zdawać. Ta politechnika jest wyczerpująca, naprawdę ale nie chciałabym chodzić nigdzie indziej ;). Wychodzę z pociągu i razem z tłumem ludzi schodzę schodami w dół gdzie każdy idzie już w swoją stronę... Zawsze mnie ciekawiło co się dzieje gdy wszyscy się rozdzielamy ale nie jest mi dane śledzić ludzi więc zostanie to odwieczną tajemnicą.

Ten widok. Uczelnia, moja uczelnia. Wchodzę i idę na pierwsze piętro szukać odpowiednich drzwi. Moje kumpele śmieją się ze mnie bo po trzech latach nie opanowałam gdzie co jest na tej uczelni. Zresztą wg mnie to wcale nie jest dziwne, numeracja jest przedziwna. Co semestr dowiadujemy się o jakiejś magicznej sali o której nigdy nikt nie słyszał. Ale jeżeli chodzi o numerację to z pewnością jeszcze o tym napiszę ale innym razem... Pukam wchodzę i ... nie było aż tak źle. Promotora mam akurat miłego i pomocnego. Ustaliliśmy, że nie mogę spełnić w pełni oczekiwań firmy dla której robię pracę ale wymyśliliśmy coś zastępczego więc teraz muszę się skonsultować z firmą i dowiedzieć się czy pasuje im nasze rozwiązanie ich problemu czy może będą próbowali wymyślić jakiś inny temat. Zobaczymy co z tego wyniknie. Wolałabym jak najszybciej zacząć robić coś w kierunku pracy inżynierskiej bo boję się, że nie zdążę, zresztą jak przy każdej kartkówce, sprawozdaniu czy projekcie. Czemu inne uczelnie mają na napisanie pracy rok a my tylko pół roku (szloch), to jest takie niesprawiedliwe. Pewnie i tak prawie nic bym nie robiła dopiero na sam koniec ale to poczucie, że ma się tyle czasu na to już poprawia samopoczucie a teraz już nie można się obijać tylko wziąć się do roboty.

Czekając na pociąg powrotny do domku kupiłam sobie gazetkę, zresztą tą co zawsze czyli women's health ale za połowę ceny bo starszy numer (z września) a nie ten nowy październikowy ;). W domu będzie dyskusja z bratem na temat nowego treningu od poniedziałku. 

Więc ustalone mam wolne do poniedziałku a potem biorę się za siebie :)